C?? to panowie? ?nieg za oknem daje si? we znaki? Si?d?cie wi?c z nami, tu przy ogniu. Gdzie dla nas starczy tam i dla was nie zabraknie. Celebrujmy nasz? s?ynn? w ?wiecie, polsk? go?cinno??! Tradycyje nasze przetrwa? musz?, bo jak tak dalej p?jdzie to ino to po nas zostanie. Pami?tam zim? roku pa?skiego 1597. Oj sroga by?a, tak sroga, ?e uszy moje do dzi? trz?s? si? na my?l o niej, a portki wydaj? si? zbyt chude. Dacie wiar?, ?e w drodze do Krosna nie otworzono mi ?adnych drzwi?! Eh, Polakom braknie cn?t z godziny na godzin?, oj tak.. Zaraz, naprawd? nie ?al wam czasu na opowie?ci starego cz?owieka? Widzia? jam wiele, wiele dr?g przeby?em i z nie jednej miski jad?em, lecz czy jednak nie zanudzam m?odego pokolenia? Wasz wyb?r dostojni. Hola gospodarzu, dolej nam tu zdziebka miodu! Mhm, naprawd? niezgorszy macie tu trunek na Boga. Kto by pomy?la?, na takim odludziu.. O czym to ja.., ah, stare czasy panowie, stare czasy.. Stary ze mnie pryk, tu?am si? po zniszczonym kraju nie mog?c w obronie w?asnej nawet miecza wznie??. Tak, tak.. Po?r?d pogorzelisk tej przekl?tej krainy le?y nie jedno cia?o braci naszych i moja prawa r?ka. Straciwszy j? w walce jestem ino kalek?, kalek? i sierot? gdy? prawica by?a najbardziej zb?dn? rzecz? zagubion? w wojennej zawierusze. Stare czasy.. Co m?wisz synu? Tak, tak - do rzeczy. O czym to chcieliby?cie pos?ucha?? Ah.. Inflanty. Dosz?y wi?c was s?uchy, ?e wiem co nieco na temat chwalebnej bitwy Rzeczypospolitej? Nie do ?miechu mi teraz panowie, nie do ?miechu.. Pos?uchajcie wi?c opowie?ci o bitwie, w kt?rej zwyci?zc? by? sam dobry B?g.
Tego wieczoru pada?o. Pada?o te? dnia poprzedniego, pada? mia?o i nast?pnego. Ca?a kraina ton??a w strugach deszczu, deszczu, kt?ry z dnia na dzie? coraz nieudolniej zaciera? ?lady nienawi?ci, kt?ra pcha?a ludzi ku ich ostatecznej i najwidoczniej nieuniknionej zag?adzie. Widzia?em niejedn? ?mier?, kt?rej jedyn? przyczyn? by?a ?a?osna znieczulica na cierpienie drugiego cz?owieka, gdy b?l motywowany by? przykr? rz?dz? zysku. Gorzej - niejednokrotnie zadaj?cym b?l by?em ja, ja i moja nienawi?? do bli?niego. By?em z?ym cz?owiekiem. Jestem chyba jeszcze gorszym, bo mimo refleksji nad marno?ci? ?ywota ludzkiego zmierza?em tego wieczoru by zaprzeda? dusz? diab?u po raz kolejny - ?mier? by?a moj? kochank? od lat kilkunastu, a mimo to nadal oddawa?em si? we w?adanie jej wezwaniom z krwaw? nami?tno?ci?. Takie oto refleksje trzyma?y si? mnie gdy mija?em kilka cia?, ludzi straconych zapewne za zbyt du?? pojemno?? sakiewki. Nagie torsy ?wiadczy?y o tym, ?e nie tylko sakwa by?a bogata. Bezimiennie trupy by?y ju? tylko straw? dla kruk?w, lis?w i innych ?cierwojad?w, jakich wiele by?o w tym przekl?tym lesie.
Pogr??ony w swoich my?lach jecha?em le?nym traktem w stron? Rygi. Co jaki? czas mija?em ?lady wspomnianej brutalno?ci tych okolic. Po raz kolejny przeklina?em los, kt?ry pos?a? mnie w te strony. Musia?em jednak odnale?? pewn? osob? zamieszkuj?c? gdzie? na Inflantach, a najlepszym miejscem by si? rozejrze? by?a w?a?nie Ryga. Tym razem mia?em du?? szans? na niepowodzenie misji, mimo wszystko zmierza?em jednak w stron? moich przysz?ych oprawc?w. Jak si? potem okaza?o, bardzo niemi?ych oprawc?w.
Inflanty to kraina rozci?gaj?ca si? nad D?win? i Zatok? Rysk?. Powodem dla kt?rego wielcy tego ?wiata zmagaj?, zmagali, a ich wnuki zmaga? si? b?d? o nie jest dost?p do Ba?tyku na d?ugim pa?mie wybrze?a. Ogniskiem zapalnym dla walki by? zatarg wielkiego mistrza F?rstenberga z arcybiskupem ryskim Wilhelmem. Kr?l narodu naszego, Zygmunt II August wzi?? stron? arcybiskupa i zmusi? wielkiego mistrza do uleg?o?ci, a w nast?pstwie zawarcia z Rzeczpospolit? traktatu zaczepno-odpornego. Na odpowied? kolejnej strony konfliktu nie trzeba by?o d?ugo czeka?. Najazd Moskwy na Inflanty oraz zaj?cie przez Szwed?w Estonii da?o pocz?tek otwartym walkom. W kolejnych latach kr?l polski og?osi? w wcielenie Inflant do Polski, z wy??czeniem ich po?udniowej cz??ci, Kurlandii i Semigalii oraz p??nocnej Estonii, kt?ra pozosta?a przy Szwecji. Wykl?ty przez Boga by? chyba lud tej krainy - przez wiele jeszcze lat mia? nie zazna? spokoju.
Ca?a noc w siodle niedobrze robi na zdrowie i samopoczucie cz?owieka. Motywowany t? my?l? postanowi?em rozejrze? si? za jakim? przytulnym ???kiem, w cichym zaje?dzie. Pogna?em konia, mimo strachu przed nier?wnym traktem nie mog?em sobie d?u?ej pozwoli? na 'spacerek', w kt?ry przerodzi?a si? moja droga. Po jakim? czasie do uszu moich dotar? gwar, w kt?rym dopatrywa?em si? obietnicy ober?y. Nie zawiod?em si?, wiedzia?em ju?, ?e nie mog? liczy? na cichy zajazd jednak nadal mia?em nadziej? na ciep?e ???ko i straw?. Zwolni?em wje?d?aj?c na dziedziniec oczekuj?c pacho?ka, kt?ry s?ysz?c stukot kopyt wybiegnie zabra? mojego wierzchowca do stajni. Gro??c mu obci?ciem uszu zabroni?em dobiera? si? sakw przytwierdzonych do siod?a, na potwierdzenie moich s??w zdzieli?em ch?ystka w ty? g?owy i poprawi?em solidnym kopniakiem. Wchodz?c do tawerny nie przeczuwa?em nawet, ?e za godzin? b?d? ?a?owa?, ?e nie przespa?em si? w przydro?nych chaszczach. Ober?ysta widz?c mnie od razu podbieg? z u?miechni?t?, sin? od piwa czy innego trunku twarz? zapewne z nadziej? na m?j d?u?szy pobyt.
-Witam dostojny panie w skromnych progach mojego zajazdu, w czym mog? s?u?y?? Zapewniam, ?e mamy przednie grza?ce, pyszn? straw? od ud?c?w po kasze i niezapluskwione ???ka je?li dostojny pan ?yczy zosta? na noc.
Rozejrza?em si? po wn?trzu, je?li przez chwil? wszystkie twarze by?y zwr?cone w moj? stron? tak teraz wszyscy zaj?ci byli w?asnymi sprawami. Tu? pod ?cian? biesiadowa?o (za g?o?no na Boga!) kilku silnie podchmielonych szlachcic?w, przy ?rodkowym stole siedzia?o trzech dziwnie znajomych mi m??czyzn, a w innych cz??ciach gospody zauwa?y?em mniej lub bardziej pijanych drab?w. Zapewne wie?niak?w z pobliskich osad. Ca?e pomieszczenie wydawa?o si? do?? schludne, cho? wprawne oko mog?o dojrze? ?lady licznych awantur. C??, po przyjrzeniu si? go?ciom, ober?y?cie i samej tawernie uwierzy?em w rzekomo niezapluskwione ???ka, mimo, ?e chyba za szybko o nich wspomniano.
-Dobry cz?owieku, zostan? na noc je?li pok?j sprosta moim skromnym oczekiwaniom. Ka? s?u?bie przygotowa? go, a tymczasem sam podaj mi co? ciep?ego na z?b nie nara?aj?c si? przy tym na m?j gniew - rzucaj?c talara widzia?em chciwy b?ysk w oku mojego gospodarza. Ah ludzie.. W?a?nie pieni?dz rodzi chciwo??, zdrad? i nienawi??, sytuacja ta by?a jakoby puent? moich dzisiejszych rozmy?la? nad egzystencj? cz?owieka.
Polak g?odny to Polak z?y - g?osi stare przys?owie. A dzia?a to te? w drug? stron?, oj tak. Siedz?c przy stole, czuj?c, ?e portki zrobi?y si? cia?niejsze by?em tak senny, ?e grozi?o to niemi?ymi konsekwencjami w przypadku spotkania nierzadkich przecie? w tych stronach rzezimieszk?w. Nie przeczuwaj?c jednak nic z?ego popija?em mi?d wyciszaj?c si? coraz bardziej na odg?osy karczmy. To by? b??d. Dlaczego by?em tak nieostro?ny skoro przyzna?em sam sobie, ?e poniek?d znam tych trzech podr??nych? Do dzi? pytam sam siebie..
-Prosz?, prosz?.. Kogo my tu mamy? Czy? to nie czcigodny Konrad Kuklinowski? - najwy?szy z m??czyzn podszed? do mojego stolika.
-O, nasz dezerter! - dw?jka pozosta?ych tak?e nie kaza?a d?ugo na siebie czeka?.
Uderzenie pi??ci? w twarz wyrzuci?o mnie z siedzenia jakie? kilka ?okci w stron? ?rodka sali. Tak jak my?la?em, objedzony i opity nie by?em godnym przeciwnikiem dla trzech wcale niezgorszych ode mnie ?o?nierzy. Dalsze ciosy i kopniaki spowodowa?y do?? spory krwotok nosa i kilka ubytk?w w uz?bieniu. Niewiele czasu up?yn??o nim mnie wywleczono z sali, zwi?zano i wrzucono na grzbiet konia. Jad?c w nieznanym kierunku my?la?em tylko o jednej rzeczy - mog?em kurwa przespa? si? w tych krzakach.
Teoretycznie nie by?o tak ?le, by?em przytomny wi?c wiedzia?em ile czasu zajmie nam droga do celu, mog?em te? wypatrzy? jakie? punkty orientacyjne. Jedyn? wad? mojego rozumowania by? fakt, ?e by?o ciemno. Cholernie ciemno. Widzia?em tyle, na ile pozwala? m?j wzrok. Pomimo m?odego wieku mia?em do?? spore problemy z oczami. Mniemam, ?e by?o to efektem zim sp?dzanych na polowaniach w towarzystwie szlacheckich znajomych mojego ojca. Przyczyn? mojej '?lepoty' by?y wi?c ?owieckie tereny Kamie?ca Podolskiego. Zreszt?, cokolwiek zawini?o to jednak efekt pozostawa? ten sam - nie wiedzia?em dok?d, dlaczego i po co zmierzam. Wiedzia?em tylko kt?r?dy - trakt ten prowadzi? na wsch?d od tego, kt?ry prowadzi? do celu mojej ca?kiem niedawnej, samotnej podr??y. By?a to wi?c droga biegn?ca przed oddalon? od Rygi o kilka godzin jazdy osad? Kircholm. Nie wiedzia?em jednak czy by?a ona celem mojej niezamierzonej podr??y.
Gdy dojechali?my na miejsce ju? ?wita?o. To co zobaczy?em wprawi?o mnie w zupe?ne os?upienie. Oko?o tysi?c ci??kich je?d?c?w szykowa?o si? do odprawy. Wiedzia?em ju?, ?e wdepn??em w niez?e g?wno. Los chcia?, ?e w tych okolicach mia?a rozegra? si? bitwa o kt?rej nie mia?em jeszcze przed chwil? poj?cia, a by?em w samym jej ?rodku. Gdy zobaczy?em dow?dce nogi si? pode mn? ugi??y. W taki oto spos?b sta?em przed ca?? husari? Tomasza D?browy, a co gorsze - przed nim samym.
-Witaj Konradzie, doniesiono mi, ?e b?dziesz przebywa? w tej okolicy. Jak to tak? Chcia?e? bez przywitania si? uda? w dalsz? podr??? Nieuprzejme z twojej strony, ba, grubia?skie wr?cz.. Nie tego nas uczono, pami?tasz?
-Tak si? sk?ada Tomaszu, ?e nie mia?em poj?cia o twoim pobycie w tym miejscu. Gdybym jednak wiedzia?, uwierz mi na s?owo, by?bym daleko st?d - cho? nogi si? pode mn? ugina?y to stara?em si? nadrabia? ten drobny fakt pewnym siebie g?osem.
-Wiesz jak kara si? zdrad?? Tego widoku si? nie zapomina, aczkolwiek je?li zapomnia?e? to przypomn? ci nied?ugo, po sko?czonej bitwie, je?li prze?yj? to po?egnam si? z tob? Konradzie, a spotkamy si? dopiero na s?dzie Bo?ym. Bywaj. - m?wi?c to odszed? w stron? najlepszej kawalerii Europy.
Moi trzej oprawcy poci?gn?li mnie za sob? w stron? oddalonych o kilka kilometr?w wzg?rz. Jak si? domy?li?em ich zadaniem by?o pilnowanie mnie do czasu gdy Tomasz znajdzie chwilk? czasu by mnie wypatroszy?. Wizja ta by?a o tyle dla mnie nie na r?k?, ?e gor?czkowo planowa?em ucieczk?. Jednak widz?c to co rozpo?ciera?o si? przede mn? zaprzesta?em o tym rozmy?la?. Z miejsca w kt?rym stali?my mieli?my widok na ca?e pole bitwy. Zd??y?em si? ju? orientowa? o co i kto toczy sp?r.. Chodkiewicz sta? na czele Rzeczpospolitej, Szwedami za? dowodzi? Karol IX. C??, w miejscu gdzie spotkali si? wielcy tego ?wiata, z kt?rych wi?ksza cz??? nie pa?a do mnie sympati? sta?em oto ja.. Zastanawia?em si? tylko za kogo si? modli?, a komu ?yczy? ?mierci.. Pewnym by?o tylko to, ?e ca?? dusz? pragn??em pora?ki D?browy..
Gdy s?o?ce unios?o si? ponad horyzont bitwa si? rozpocz??a..
Tak, tak.. By?em ?wiadkiem owej bitwy. Nie ?o?nierzem o kt?rym by wspomina?y poematy, prostym obserwatorem. Ale c?? to? My?leli?cie, ?e ka?dy cz?owiek jest bohaterem? Nie, nie ka?dy si? nim rodzi, nie ka?demu przychodzi ?y? w jego chwale. Ja sam? Pope?ni?em w ?yciu wiele b??d?w, wielu rzeczy ?a?uj?. Czy walczy?em kiedykolwiek dla kraju? Jest kilka opowie?ci, kt?re kiedy? zostawi? dla waszej interpretacji. Pod Kircholmem jednak by?em nikim wi?cej jak obserwatorem. Podziwia?em pot?g? Rzeczpospolitej i zmys? strategiczny naszych dow?dc?w. Podziwia?em kl?sk? Szwed?w i upokorzenie Karola IX. Podziwia?em w ko?cu Tomasza D?brow? i jego wspania?? husari? gromi?c? oddzia?y nieprzyjaciela.. Wielki to by? dzie? dla Rzeczpospolitej, na wspomnienie, kt?rego niejedno serce wci?? rwie si? do walki.. Polska to dumny kraj, pami?tajcie o tym. Mieli?my w swojej historii wiele zwyci?stw, wiele te? pora?ek. Jednak takie bitwy przypominaj? o cnotach narodu naszego, a krew przelana w imi? warto?ci dla nas cennych ?wiadczy o tym, ?e honor jest sercu naszemu bli?szy ni?li cia?u koszula.. Noc mamy d?ug? panowie, spokojnie - opowiem wszystko po kolei..