What's new

Czarny ?owca

Status
Not open for further replies.

monkey1233

Active User
Joined
Jan 6, 2012
Messages
76
Reaction score
4
 By? ciep?y lipcowy wiecz?r i miasteczko Eden w stanie Maryland topi?o si? w czerwieni zachodz?cego s?o?ca. Ju? od kilku dni pogoda by?a naprawd? pi?kna i nic nie wskazywa?o, ?eby dzisiejszego wieczoru co? mia?o si? zmieni?. Ann siedzia?a na ?awce w malowniczym parku otaczaj?cym tutejsz? szko?? i z niecierpliwo?ci? wypatrywa?a Tommy’iego. Siedemnastoletnia dziewczyna mia?a na sobie jasn? sukienk? w kwieciste wzory i letnie klapki. Jej d?ugie, blond w?osy op?ywa?y nagie ramiona. By?a z nich bardzo dumna. Nie ?cina?a ich od dzieci?stwa i bardzo o nie dba?a. Jeszcze przed wyj?ciem sp?dzi?a kilka godzin na „robieniu si? na b?stwo”. Uwielbia?a siedzie? przed lustrem i rozczesywa? swoje pi?kne, blond w?osy. Musia?a si? spodoba? Tommy’iemu. Bardzo jej na tym zale?a?o. Ten wysoki brunet o szarych oczach, starszy od niej o rok, zawr?ci? jej kompletnie w g?owie. Um?wi?a si? z nim ju? tydzie? wcze?niej i ca?y ten czas chodzi?a spi?ta, lecz r?wnocze?nie rozmarzona, wyczekuj?c tej chwili. Chwila ta jednak nie nadchodzi?a. Tom sp??nia? si? ju? pi?tna?cie minut.
Czarny Ford Mustang z 1968 roku mkn?? autostrad? numer 13 z zawrotn? pr?dko?ci?. Mroczny Johnny, siedz?cy za kierownic?, zaj?ty by? studiowaniem mapy stanu Maryland i rozmow? przez kom?rk?.
- Jeste? pewna, ?e to pieprzone Eden le?y na tej trasie? – wykrzycza? do telefonu. – Jad? ju? od dobrych paru godzin, a nie poczu?em nawet smrodu tej zasranej dziury!
- Spokojnie Jo – Dop?ywaj?cy ze s?uchawki kobiecy g?os by? mi?kki i przyjemny. – Jak tylko miniesz Sulisbury, zjed? w prawo, a wrota Edenu rozst?pi? si? przed tob? – zachichota?a.
- Nie kpij Jenny. Sprawa zrobi?a si? naprawd? powa?na. – powiedzia? Johnny troch? mniej rozgniewany. Tylko ona mia?a na niego taki wp?yw. – Mam nadziej?, ?e tym razem dorwiemy drani. Poprzednio by?em ju? naprawd? blisko, ale ten pieprzony smarkacz rzuci? si? na mnie z pazurami.


Po tym zdarzeniu zosta?y Johnnemu trzy pod?u?ne blizny na policzku. Mimo i? zaka?enie kt?re si? w nie wda?o przysporzy?o mu troch? k?opot?w, to cieszy? si? z nowych blizn w swojej kolekcji. ?wietnie wkomponowa?y si? w wizerunek jaki stara? si? sob? prezentowa?. Mroczny Johnny, tak nazywali go inni ?owcy, by? ponad dwumetrowym facetem w wieku 34 lat. Nosi? ubrania we wszystkich odcieniach czerni. Jego si?gaj?cy ziemi, sk?rzany p?aszcz i kowbojski kapelusz, r?wnie? mie?ci?y si? w tej palecie. G?ste, kruczoczarne, ci?gle przet?uszczone w?osy dope?nia?y jego mroczny wizerunek. Jedynym wyr??niaj?cym si? elementem by?a jego blada, ziemista cera. Johnny uwielbia? spojrzenia ludzi gdy po raz pierwszy go zobaczyli, przekonani, ?e stoi przed nimi sama ?mier?.


Zrezygnowana Ann, pewna, ?e Tommy wystawi? j? do wiatru, ju? mia?a zbiera? si? do powrotu do domu, gdy us?ysza?a zbli?aj?ce si? kroki.
- Ju? ja mu poka??! – pomy?la?a. – Nikt, nawet kto? tak fajny jak Thomas Stelton, nie ma prawa tak mnie lekcewa?y?. Lepiej, ?eby mia? ze sob? kwiaty.
Splot?a r?ce na piersi i patrz?c przed siebie czeka?a na ch?opca. Jednak to nie Tommy nadszed? parkow? ?cie?k?. Zamiast niego ujrza?a ma??, najwy?ej dziesi?cioletni? dziewczynk?. Zatrzyma?a si? ona tu? przed ni? i wbi?a w siedz?c? na ?awce dziewczyn? sw?j wzrok. Ann przeszed? dreszcz przera?enia. To ma?e z pozoru niewinne dziecko wygl?da?o upiornie. Dziewczynka mia?a nienaturalnie blad? sk?r? i w?osy, ubrana by?a w bia?? sukieneczk? co jeszcze pot?gowa?o efekt. Ale najgorsze w jej wygl?dzie by?y oczy. Oczy, kt?re patrzy?y na ni?, mia?y wyrazi?cie czerwony kolor. Ann mia?a wra?enie, ?e mo?e zajrze? do g?owy dziewczynki, zobaczy? wype?niaj?c? j? krew. Z tego przera?enia wyrwa? j? u?miech dziewczynki, tak uroczy, ?e Ann nie mog?a si? oprze? jego uspokajaj?cej sile.
- Cze?? – powiedzia?a s?odkim g?osem dziewczynka. – Chyba si? mnie nie boisz?
- Nie, ja tylko… – zawaha?a si?.
- Naprawd? nie ma si? czego ba? – wyszepta?a i u?miechn??a si? ponownie, tym razem spogl?daj?c jednak nad g?ow? Ann.
Dziewczyna spostrzeg?a to i chcia?a si? odwr?ci?, jednak w tym momencie kto? po?o?y? jej na g?owie d?o?. Jej cia?o przeszed? zimny dreszcz. Pocz?wszy od g?owy, a? po palce u st?p, ka?dy z jej mi??ni napi?? si? bole?nie, skutecznie j? unieruchamiaj?c. Dziewczyna pr?bowa?a si? wyszarpn??, ale nie mog?a poruszy? nawet najmniejszym mi??niem. Nie mog?a zrobi? nic, nawet mrugn?? powiekami. Ogarn??a j? panika, jej serce ?omota?o niemi?osiernie, a wzrok zacz?? si? rozmywa?. ?wiat stawa? si? coraz bardziej nie wyra?ny, d?wi?ki przyt?umione i jedyne co dociera?o do Ann to oczy ma?ej dziewczynki. Wpatrzone w ni?, krwisto czerwone oczy.
Mroczny Johnny wjecha? na g??wn? ulic? Eden z piskiem opon. Miasteczko wygl?da?o jak ka?de inne. Szare niczym nie wyr??niaj?ce si? budynki, przechodnie o twarzach bez wyrazu. Ka?dy zaj?ty w?asnym ?yciem, nawet nie zwr?cili na niego uwagi. Z trudem otworzy? wgniecione drzwi swojego Mustanga i postawi? na „rajskiej” ziemi swoje okute metalem, ci??kie buciory. Z kieszeni p?aszcza wyci?gn?? kom?rk? i wybra? numer do Jenny.
- Hej, w?a?nie wjecha?em do Eden. Straszna nora, nie wiem jak ktokolwiek o zdrowych zmys?ach m?g?by chcie? tutaj mieszka?.
- Nie marud?, tylko bierz si? do roboty – ponagli?a go Jenny.
- Dobra, dobra. Jeste? pewna, ?e to na pewno tu?
- Na 86,7% – za?artowa?a. – Oni musz? by? w Eden, Jo. Te wszystkie znikni?cia, plotki o bia?ych ludziach porywaj?cych dzieci. Mo?e to wymys?y szukaj?cych sensacji brukowc?w, ale jak na razie to nasz jedyny trop.
- Lepiej, ?eby ta twoja intuicja nas nie zawiod?a – powiedzia? k??liwie. – Nie przyjecha?em tu po to, by wyprowadzi? Skunera na spacer i patrze? jak obsikuje hydranty.
- Zabra?e? ze sob? Skunera?! – krzykn??a Jenny. – To ma?e miasteczko, ludzie nie przywykli do takich rzeczy. Jo, to mo?e si? ?le sko?czy?.
- Nie przejmuj si? Jenny. Tylko Skuner mo?e wyw?szy? tych przekl?tych bia?as?w. I tak ju? za du?o czasu sp?dzi? w baga?niku, przyda mu si? odrobina ?wie?ego powietrza.
- Niech ci b?dzie, Jo. Tylko pilnuj ?eby nikogo nie pogryz?. I nie nar?b z byt wielkich szk?d Eden to pi?kne miasteczko.
- Ta, jasne. B?d? w kontakcie. Na razie, Jenny. – roz??czy? si?.
Johnny westchn??. Nie widzia? jej dopiero 3 miesi?ce, a ju? za ni? t?skni?. Jenny by?a ?owc? tak jak on. Poznali si? na misji na Alasce. Zaimponowa?a mu si?? i wytrwa?o?ci? w d??eniu do celu, no i by?a piekielnie seksowna. D?ugie, faluj?ce, kasztanowe w?osy, wydatne piersi i talia jak u osy. Tak, Jenny by?a super gor?c? lask?. Dziwi? si?, ?? pozwoli?a mu si? do siebie zbli?y?. Mog?a mie? ka?dego, a wybra?a gburowatego, paskudnego olbrzyma, kt?ry delikatno?ci? dor?wnywa? skalnej lawinie. A jednak to ona w?a?nie sprawia?a, ?e mi?k? przy niej jak baranek. On, najbardziej twardy ?owca w ca?ych Stanach. No, ale przynajmniej znalaz? sobie idealnego partnera na misje. Jenny by?? specem od komputer?w i researchingu preferowa?a zacisze swojego domu, a on uwielbia? pracowa? samotnie, tak?e dobrze si? uzupe?niali.

- No, czas na polowanie – powiedzia? do siebie z u?miechem.

Si?gn?? do samochodu i ze schowka wyj?? czarne, ozdobne pude?ko. Po?o?y? je na siedzeniu i otworzy?. W wy?cielonych szkar?atnym jedwabiem pudelku znajdowa?y si? dwa srebrne, bogato zdobione Colty oraz jedena?cie dodatkowych naboj?w rewolwerowych z pociskami wykonanymi z dziwnego czarnego materia?u, po?yskuj?cego nienaturalnie jakby w?asnym wewn?trznym blaskiem. Substancj? t? znaleziono we wn?trzu meteorytu, kt?ry spad? w Rosji w 1908 roku. ?owcy przechwyci?y j? od rosyjskich tajnych s?u?b specjalnych, kt?re to odnalaz?y fragmenty meteorytu nie pozwalaj?c aby jakiekolwiek informacje wyciek?y do opinii publicznej.
By?y to jedyne naboje, kt?re by?y w stanie wyrz?dzi? Bia?ym jak?? krzywd?. Johnny ?a?owa? tylko, ?e by?y tak trudno dost?pne. Musia? zaoszcz?dzi? sporo kasy na ten komplet, a ju? zd??y? wykorzysta? jeden z naboi. Nigdy si? nie spodziewa?, ?e Bia?y mo?e by? na tyle odwa?ny, ?e rzuci si? na niego z pazurami. Na szcz??cie zd??y? wyci?gn?? swojego Colta i ma?y praktycznie nadzia? si? na pocisk. Gdy tylko Ater, tak ?owcy nazywali czarn? substancj?, wszed? w reakcj? z cia?em ch?opaka, zrobi? si? on szary, nabrzmia?, a chwil? potem jego flaki rozbryzga?y si? po pomieszczeniu. Wszystko dooko?a pokry?a czarna, lepka ma?. Tak, zdecydowanie uwielbia? widok i zapach rozwalonego bia?asa. W?a?nie dla takich chwil sta? si? ?owc?.

- No, Johnny. Nie czas teraz na zachwyty. – Otrz?sn?? si? z zadumy.

Delikatnie wyj?? rewolwery i schowa? je do kabur przy pasie, a dodatkowe naboje powciska? w przegr?dki. Schowa? pude?ko z powrotem do schowka i zamkn?? drzwi auta. Ju? mia? si? odwr?ci?, lecz poczu? na ramieniu czyj?? d?o?.


Przekl?? w duchu swoj? czujno??. Nie m?g? uwierzy?, ?e tak ?atwo da? si? podej??. Teraz na pewno Bia?y u?yje swoich parali?uj?cych zdolno?ci, zaci?gnie go do gniazda i z ca?? rodzink? zasi?dzie do wystawnej kolacji. Mroczny Johnny, od siedemnastu lat niepokonany ?owca, sko?czy jako posi?ek jakich? posranych bia?as?w. Jenny nigdy by mu tego nie wybaczy?a.
Nie poczu? jednak tego zimnego dreszczu, kt?ry poprzedza? parali? i ze zdumieniem stwierdzi?, ?e mi??nie nie odm?wi?y mu pos?usze?stwa. Ca?a ogarniaj?ca go rezygnacja znikn??a w jednej chwili i jego organizm przestawi? si? na instynktowne dzia?anie. Gwa?townie obr?ci? si?, jednocze?nie ?api?c i wykr?caj?c r?k? kt?ra go dotkn??a. Zanim jeszcze sterowane wykr?con? d?oni? kolana nieznajomego dotkn??y ziemi, Johnny celowa? ju? jednym ze swoich rewolwer?w prosto miedzy jego oczy. Dopiero teraz zd??y? skupi? sw?j wzrok i zrozumie? b??d jaki w?a?nie pope?ni?. Kl?cza? przed nim, z wypisanym na twarzy wyrazem b?lu, pi??dziesi?ciokilkoletni m??czyzna, ubrany w mundur szeryfa. ?owca patrzy? si? jeszcze przez chwile w jego sp?owia?e, niebieskie oczy, po czym wypu?ci? d?o? przedstawiciela w?adzy. Tamten wsta? z trudem i rozmasowuj?c sobie nadgarstek odezwa? si? do Johnny’ego.
- Prosz?, Prosz?. Dopiero co wjechali?my do naszej spokojnej miejscowo?ci, a ju? mamy na koncie napa?? na funkcjonariusza. – G?os mu si? troch? ?ama?. Tak nag?a reakcja m??czyzny troch? go zaskoczy?a, ale wiedzia?, ?e to po cz??ci jego wina. Nie powinien zachodzi? obcego od ty?u.


- To nie by?o m?dre posuni?cie szeryfie. – powiedzia? Johnny. – Mog?em odstrzeli? panu ?eb. Nie wie pan, ?e ?owcy s? troch? przewra?liwieni?
- ?e niby ty jeste? ?owc?? – zdziwi? si? szeryf. – B?dziesz musia? mi pokaza? jakie? dokumenty.
- To musi panu wystarczy?, szeryfie. – Johny Rozsun?? po?y p?aszcza. Na jego szyi wisia?a, srebrna, siedmioramienna gwiazda ?owcy.
Szeryf przyjrza? si? jej uwa?nie. Bez w?tpienia jest prawdziwa. Do cholery, teraz nie b?dzie mu m?g? nic zrobi?.
- Masz szcz??cie, ?e chroni ci? immunitet, wielkoludzie. Powinienem ci? aresztowa? za mierzenie do mnie z broni – powiedzia? lekko zawiedziony szeryf. Nadgarstek wci?? go jeszcze bola? i z ch?ci? skopa?by mu ty?ek i zapakowa? do celi. – B?d? jednak nalega?, aby? opu?ci? Eden. To spokojne miasteczko i ?owcy nie maj? tu czego szuka?.
- Niestety moje ?r?d?a m?wi? co innego. Nie mieli?cie tu przypadkiem jakich? nowych lokator?w? – zapyta?.
Poza tob? nie by?o tu nikogo od paru dobrych lat – powiedzia? szeryf. – Ale na zachodnim kra?cu miejscowo?ci jest par? opuszczonych dom?w. Na prawd? nieciekawa okolica. Ostatnio przegania?em stamt?d jakich? przyb??d?w, wi?c je?li to czego szukasz znajduj? si? w Eden, to najprawdopodobniej w?a?nie tam.
- Jak tam dojecha?, szeryfie?
- Wystarczy, ?e za ko?cio?em skr?cisz w lewo i dalej prosto a? zobaczysz rozpadaj?ce si? domy.
Chcia? jeszcze co? doda? ale Johnny dotkn?? tylko ronda kapelusza, wsiad? do auta i odjecha? zostawiaj?c za sob? tumany kurzu. Gdy dotar? na miejsce od razu wiedzia?, ?e oni tu s?. Jego krew pop?yn??a szybciej i poczu? przyjemny skok adrenaliny. Teraz na pewno ich dopadn?, ca?? popapran? rodzink? bia?as?w. Wysiad? z auta, sprawdzi? jeszcze raz rewolwery, po czym podszed? do baga?nika i otworzy? klap?.
- Wstawaj Skuner! Czas na ma?y spacer. Musisz wyw?szy? dla mnie kilku bia?as?w.
Wyci?gn?? z kieszeni smycz, przypi?? j? do obro?y i wyci?gn?? Skunera z baga?nika. Stworzenie to, wyhodowane przez ?owc?w, by?o wielko?ci du?ego psa jednak kszta?tem przypomina?o cz?owieka. Johnny nie karmi? go za cz?sto, tak?e Skuner sk?ada? si? praktycznie tylko z szarej, wysuszonej sk?ry i ko?ci. By? te? ca?kowicie ?ysy i nagi, nie licz?c zapi?tej na szyi obro?y. Gdy Skuner wyszed? z baga?nika, spojrza? na Johnny’ego swoimi czarnymi, pustymi oczami i u?miechn?? si?, pokazuj?c k?y.
- Witaj, o panie m?j! Mi?o ci? znowu widzie?. To b?dzie ju? ponad dwa tygodnie jak trzymasz mnie w tym piekielnym baga?niku. – Jego g?os brzmia? sucho i chrapliwie. – Niew?tpliwie, jestem ci teraz niezmiernie potrzebny.
- Zamknij si? Skuner! – krzykn?? na niego Johnny – Musimy znale?? kilku Bia?ych, a tw?j nos najlepiej si? do tego nadaje. Jak dobrze si? sprawisz, to mo?e zostanie dla ciebie troch? resztek.
- Tak, panie. Do us?ug, panie. – wycharcza? Skuner.
- Przeszukaj teraz te rudery, z tego co m?wi? szeryf siedz? tu jakie? ?cierwa, ale mo?e znajdziesz kilku bia?as?w. Tylko si? streszczaj, Skuner. Nie mam ca?ego dnia.
- Tak, tak, tak. – powiedzia? Skuner, po czym pogna? w stron? najbli?szej rudery.
Johnny opar? si? o mask? swojego Mustanga, wyci?gn?? paczk? papieros?w i odpali? jednego. Zaci?gaj?c si? dymem wspomina? chwile sp?dzone z Jenny. Jego Jenny. Wci?? jeszcze nie do ko?ca w to wierzy?. B?dzie musia? przystopowa? i sp?dza? z ni? wi?cej czasu. Z rozmy?la? wyrwa? go nadbiegaj?cy Skuner. Zaskoczy?o go, ?e tak szybko mu posz?o.
- S?, s?, s?. Trzech Bia?ych siedzi w tym du?ym domu z czerwonym dachem. – Zdyszany Skuner m?wi? tak szybko, ?e Johnny ledwo go rozumia?. – Jest z nimi tak?e dw?jka ludzi. Oj, oj, niedobrze, krew, krew, krew, czu?em tam krew.
- Kurde, mam nadziej?, ?e nie jest za p??no! – powiedzia? Johny. – Skuner, zosta? i pilnuj!
Wyrzuci? niedopa?ek, wyci?gn?? swoje rewolwery i pogna? w stron? opuszczonego domu. Teraz ich mam. Nareszcie. Podanych jak na tacy. Zemszcz? si? za te blizny i upoluj? swoj? zdobycz. Zrobi? im krwaw? jatk?. Nie, musz? si? skupi?, wyrzuci? z g?owy ch?? zemsty i skupi? si? na misji. Zabi? pieprzonych bia?as?w.
Johnny zwinnie przeskoczy? r?w pomi?dzy domem a drog? i przeszed? przez ogrodzenie, z kt?rego niewiele ju? pozosta?o. Po chwili by? ju? na ty?ach domu. Przystan?? na chwil? i pchn?? ?okciem drzwi, kt?re na szcz??cie by?y otwarte i ust?pi?y pod naciskiem. Powoli przekroczy? pr?g. W domu ?mierdzia?o kurzem i ple?ni?, a na ziemi wala?o si? pe?no ?mieci. Johnny przeszed? kilka krok?w, staraj?c si? nie narobi? wi?kszego ha?asu. Nagle us?ysza? st?umiony przez ?ciany d?wi?k, potem kolejny. Dochodzi?y gdzie? z g?ry, czyli bia?asy zal?g?y si? gdzie? na pi?trze. Przeszed? powoli do przedpokoju i zacz?? ostro?nie wchodzi? po starych, prze?artych przez korniki schodach. Gdy dotar? na g?r?, jego oczom ukaza? si? w?ski korytarz. Spod drzwi na wprost niego wydobywa?o si? s?abe ?wiat?o. Przeszed? kilka krok?w i przystan??. S?ysza? jak wali mu serce, adrenalina osi?gn??a maksymalny st??enie we krwi.
Johnny wzi?? g??boki oddech i mocnym kopniakiem otworzy? drzwi. Wparowa? do pokoju, oceni? sytuacj? i wymierzy? w siedz?cych przy stole Bia?ych. By?o ich troje, m??czyzna, kobieta i ma?a dziewczynka, wszyscy tak samo biali, o bia?ych w?osach i ubraniach. Trzy pary krwi?cie czerwonych oczu zwr?ci?a si? w jego stron?. Wygl?dali na zaskoczonych, ?e kto? przerywa im posi?ek. Johnny spojrza? na st?? i zrozumia?, ?e przyby? za p??no. Le?a?y na nim nagie zw?oki nastoletniego ch?opaka, w po?owie ju? zjedzone, a po blacie sp?ywa?a jego krew. W tym momencie do Bia?ych dotar?o w ko?cu co si? sta?o i ich zdumienie przerodzi?o si? we w?ciek?o??. Jednak zanim jeszcze zd??yli podnie?? si? z krzese?, wypali?y oba Colty Johnny’ego.
- Skosztujcie tego, parszywe bia?e ?winie! – wykrzycza? i za?mia? si? tryumfalnie.
Przez chwil? jeszcze panowa?a cisza, kt?r? przerwa? nag?y wybuch obojga z doros?ych Bia?ych. Ca?e pomieszczenie zachlapa?a czarna ma? kt?ra z nich zosta?a. Przera?ona dziewczynka, pokryta resztkami swoich rodzic?w, wpad?a pod st??, przeczo?ga?a si? pod nim i pobieg?a do s?siedniego pokoju. Johnny skoczy? za ni?, ale gdy przekroczy? pr?g pomieszczenia ujrza? tyko otwarte okno. Wyjrza? przez nie i ze zdumieniem zobaczy? uciekaj?ca dziewczynk?.
- Jakim cudem nic jej si? nie sta?o? – powiedzia? do siebie. – Te cholerstwa s? wkurzaj?co twarde. Mam nadziej?, ?e Skuner j? dorwie, inaczej sp?dz? kolejny miesi?c uganiaj?c si? za ni?.
Wr?ci? do pokoju i dopiero teraz spostrzeg?, ?e w pokoju jest kto? jeszcze. Do ?ciany, kt?ra wcze?niej by?a po jego prawej stronie, grubymi kajdanami przykuta by?a dziewczyna. Jej jasna sukienka i d?ugie blond w?osy zachlapane by?y wn?trzno?ciami Bia?ych, ale poza tym chyba nic wi?cej jej nie by?o. Johnny znalaz? w resztkach, pozosta?ych z ojca rodziny, klucz i wyswobodzi? dziewczyn?. Mia?a p?? otwarte oczy i chyba nie by?a do ko?ca przytomna. ?owca przerzuci? j? sobie przez rami? i wyszed? z pokoju. Gdy schodzi? po schodach, wydawa?o mu si?, ?e dziewczyna co? m?wi. Brzmia?o to jak imi?, co? jak Tony albo Tommy. To pewnie ten ch?opak, kt?ry sko?czy? jako kolacja. Biedna ma?a, b?dzie mia?a traum? do ko?ca ?ycia.
 

monkey1233

Active User
Joined
Jan 6, 2012
Messages
76
Reaction score
4
Odp: Czarny ?owca

BOMP !!!

:curse::curse::curse::curse::curse::curse::curse::curse::curse::curse::curse::curse::curse:
 
Status
Not open for further replies.
Top