What's new

Dzieje Kualdaru by Cowboy

Status
Not open for further replies.

Scutcher

Active User
Joined
Jun 23, 2011
Messages
109
Reaction score
25
Rozdzia? 1: Breol z Waihal

To by?o ch?odne, wczesnozimowe popo?udnie. Ostatnie, barwne li?cie szumia?y na wietrze, gdy mieszka?cy doliny Rav szykowali si? do nadej?cia zimy. S?o?ce powoli znika?o za ostrym szczytem g?ry Gorey, stoj?cej samotnie u brzegu morza, otoczonej do niedawna bujnie poro?ni?tym lasem. Przez ten w?a?nie las przedziera? si? samotny my?liwy. By? do?? poka?nej postury, mia? ciemne, kr?tkie w?osy. Jego twarz poczerwienia?a od zimna, a br?zowe oczy wyra?a?y g??bok? pustk?. Na sobie mia? wytart? kurtk? i spodnie, kt?re wykonano z br?zowej, mocnej nied?wiedziej sk?ry.
Dzier?y? na swoich barkach upolowanego jelenia. Szed? spokojnie przez las, omijaj?c zwalone pnie i porozsiewane wsz?dzie dooko?a krzaki. Nie mia? potrzeby si? ?pieszy? to te? dopiero wieczorem dotar? na miejsce. Zatrzyma? si? na ma?ym wzniesieniu, patrz?c z pogodnym u?miechem na niewielk? osad?, le??c? w ma?ej dolinie, zewsz?d otoczonej lasami. Zbieg? z pag?rka na rozpo?cieraj?cy si? nieopodal go?ciniec, kt?rym pod??a?, a? do samej wioski.
Radosne ?piewy mieszka?c?w rozbrzmiewa?y co raz g?o?niej, gdy leniwym krokiem zbli?y? si? do palisady, kt?ra j? otacza?a. Przy bramie stali dwaj m??czy?ni, uzbrojeni w wykute przez miejscowego kowala w??cznie i he?my. Stra?nicy przywitali go przyjacielskimi u?miechami kiedy przechodzi? obok.
Na ulicach by?o mn?stwo ludzi. Jedni ta?czyli dooko?a ogniska, drudzy siedzieli przy d?ugich, d?bowych sto?ach pij?c piwo, jedli lub gaw?dzili o polityce lub innych mniej wa?nych sprawach. Kawa?ek dalej matki z zatroskanymi minami pilnowa?y swoich pociech, bawi?cych si? razem w berka.
M??czyzna niespecjalnie przepada? za tego typu imprezami i cho? biesiadnicy nieustannie zaci?gali go do wzi?cia udzia?u we wsp?lnym ?wi?towaniu, odmawia?, m?wi?c, ?e do??czy nast?pnym razem. W ko?cu dotar? do swojej chatki, kt?ra znajdowa?a si? na wzniesieniu, za szeregiem innych dom?w. Nie by?a ona mo?e najpi?kniejsza, ale mu to nie przeszkadza?o. Zbudowane w ca?o?ci z drewnianych bali ?ciany, dach pokryty strzech?, a w oknach widnia?y brudne szyby. Przed ni? znajdowa? si? ma?y ogr?dek, w kt?rym ros?y jedynie chwasty.
Wszed? do ?rodka, wn?trze r?wnie? nie grzeszy?o rozpust?. Par? p??ek wype?nionych po brzegi ksi??kami, kilka sto??w, krzese? i szafek oraz dywan zdobi?cy pod?og? w salonie. Stosy zwoj?w otacza?y umieszczony naprzeciw kominka rze?biony fotel o wysokim oparciu, osadzony na czterech nogach w kszta?cie kozich kopyt. Siedzenie i oparcie wy?ciela?a sk?ra wyt?aczana w r??yczki. Na biurku le?a?y ka?amarze i pi?ra. Od?o?y? jelenia na kuchennym stole, po czym rozpali? kominek i usiad? wygodnie w fotelu, patrz?c zamy?lonym wzrokiem w ta?cz?ce p?omienie ognia.
Nagle kto? zapuka? do drzwi.
– Kogo tu niesie do licha? – zamrucza? my?liwy, niech?tnie wstaj?c z fotela. – Kto tam? – spyta?, gdy zbli?y? si? do drzwi. Odpowiedzia? mu m?ski g?os.
– Breol? To ja, Olier, otw?rz. – Breol odsun?? zasuw? i uchyli? lekko drzwi. Widz?c niskiego, grubego m??czyzn? z ma?? beczu?k? piwa w d?oniach. Olier, ten pasibrzuch zawsze si? u mnie zjawia, by nape?ni? swoje brzuszysko, albo co? ode mnie po?yczy?, pomy?la? my?liwy, wpuszczaj?c go?cia do ?rodka.
– No wreszcie. Ju? my?la?em, ?e ka?esz mi tam czeka? i marzn?? w niesko?czono?? – rzek? Olier, daj?c bary?k? gospodarzowi i pocieraj?c r?ce – Mog?? – spyta? wskazuj?c na kominek. Breol przytakn?? tylko i poszed? do kuchni, by odstawi? prezent i przygotowa? jelenia na, jak si? okaza?o, kolacj? dla dwojga. Chwil? p??niej do??czy? do niego Olier.
– Jak si? sprawy maj? na p??nocy? – spyta? gruby.
– Spotka?em kupca, kt?ry powiedzia? mi, ?e cz??? wiosek zosta?a ju? odci?ta przez niespodziewan? ?nie?yce. Zima przyjdzie w tym roku szybciej ni? s?dzili?my – odpar? oboj?tnie Breol, zdzieraj?c sk?r? z upolowanej zwierzyny, co wywo?a?o lekkie zniesmaczenie u jego go?cia, kt?ry z trudem powstrzyma? si? od zwymiotowania.
– To fatalnie – rozmy?la? na g?os Olier. – Je?li nas zasypie, to nie dotr? tu kupieckie wozy, a wtedy wi?kszo?? z nas nie b?dzie mia?a za co prze?y? zimy – Breol pozostawi? to bez komentarza, natomiast Olier kontynuowa? sw?j wyw?d do czasu, a? nie dosta? przed nos talerza pe?nego soczystej dziczyzny i kufla piwa.
Jedli w milczeniu, rozkoszuj?c si? wyrazistym smakiem ?wie?ego mi?sa i popijaj?c je trunkiem. Co jaki? czas za oknem pojawia? si? jaki? ptak, kt?ry zaraz odlatywa?.
Kiedy sko?czyli, a Breol pozmywa? brudne naczynia, usiedli razem przy kominku. Wtedy po raz pierwszy odezwali si? do siebie od d?u?szego czasu.
– Co Ci? tu przygna?o? – spyta? swojego go?cia, kt?ry zacz?? nerwowo stuka? palcami o sw?j brzuch.
– Po prostu nie chcia?em, aby? dzisiaj siedzia? sam. Ile to ju? lat od jej... – urwa?, czuj?c si? niezr?cznie.
– ?mierci? – doko?czy? za niego Breol, wpatruj?c si? w p?omienie ogniska. – Cztery, licz?c dzisiaj.
– Wsp??czuj? – wtr?ci? towarzysz.
– By?a taka pi?kna i niczemu winna. Dlaczego, dlaczego ja jej kaza?em tam i??... To moja wina, moja wina, ?e teraz jej ju? nie ma… Wida? B?g tak chcia?... – rzek? Breol ?amliwym g?osem, a z jego oczu zacz??y p?yn?? ?zy.
– To nie twoja wina przyjacielu – pociesza? go Olier.
– Nie Olierze, to wy??cznie moja wina. Dlatego nie mog? d?u?ej tu zosta?.
– Co ty wygadujesz? – spyta? zaskoczony t?u?cioch wpatruj?c si? w niego r?wnie zdziwionym wzrokiem.
– Opuszczam Wailhol, ju? niebawem, zanim spadn? pierwsze ?niegi – oznajmi? z powag? my?liwy, nie patrz?c na towarzysza.
– Ale dlaczego? Co si? sta?o? Odpowiedz, na Boga – naciska? Olier powoli trac?c nad sob? panowanie.
– Taka jest moja decyzja. Za du?o rzeczy przypomina mi moj? ukochan? i im d?u?ej tu siedz?, tym trudniej jest mi zapomnie? o tej tragedii. – wyja?ni? spokojnie m??czyzna, zupe?nie nie zwracaj?c uwagi na co raz bardziej w?ciek?a min? swojego przyjaciela.
Oboje zamilkli, czekaj?c i ostro?nie planuj?c kolejne posuni?cia. Cisza przeci?ga?a si? co raz bardziej i ?aden z nich nie mia? zamiaru jej przerwa?. Breol siedzia? bez ruchu w swoim fotelu z d?o?mi u?o?onymi swobodnie na jego oparciach, natomiast u Oliera co raz bardziej narasta?a frustracja i w?ciek?o??.
W ko?cu gruby m??czyzna nie wytrzyma?. Zerwa? si? ze swojego miejsca jakby by? ra?ony pr?dem, podszed? do siedz?cego obok Breola, z?apa? go za koszul? i wrzasn??.
– A wi?c tak chcesz to za?atwi?, hm?! Uciec?! – My?liwy spojrza? na niego i odpar? ch?odnym tonem:
– Tak zamierzam, a mo?e chcesz mnie powstrzyma?? – Jego s?owa spowodowa?y, ?e Olier zwolni? uchwyt i post?pi? krok do ty?u.
– Chyba ju? p?jd? – oznajmi? po chwili gruby m??czyzna, lekko zak?opotany. Breol tylko wsta? by odprowadzi? go?cia do drzwi. Zanim wyszed?, Olier zwr?ci? si? do niego po raz ostatni tego wieczoru.
– Zastan?w si? jeszcze przyjacielu. Nie podejmuj tak wa?nej decyzji zbyt pochopnie – Po tych s?owach m??czyzna przekroczy? pr?g, a my?liwy zatrzasn?? za nim drzwi, opieraj?c si? o nie z zaduman? min?.
Gdy si? otrz?sn?? z zamy?lenia, ruszy? leniwymi krokami do sypialni. Tam zrzuci? z siebie ubranie i po?o?y? si? na wygodnym, mi?kkim ???ku i ju? po chwili twardo spa?.


***

Tej nocy co? wyrwa?o go ze snu. Nadstawi? ucha. Wok?? panowa?a cisza. Niespokojnie si?gn?? pod siennik i chwyci? n?? my?liwski. Odczeka? chwil? i nagle gdzie? za oknem us?ysza? kobiecy krzyk.
Pr?dko za?o?y? buty i zarzuci? na siebie w?drowny p?aszcz wisz?cy na drzwiach sypialni, po czym wybieg? z domu.
– Co si? do licha dzieje? – wyszepta? ospa?y, patrz?c na pogr??on? w ?nie wiosk?. Zbieg? z pag?rka na g??wny plac. Zacz?? rozgl?da? si? dooko?a, ale nikogo nie znalaz?. Zdziwiony wzruszy? ramionami, obr?ci? si? na pi?cie z zamiarem powrotu do swojej chatki i wtedy j? zobaczy?.
Nieca?e sto metr?w dalej sta?a posta?. Gdy si? zbli?y? rozpozna?, i? by?a to kobieta, ale co? by?o nie tak. Podszed? bli?ej i wtedy to do niego dotar?o. Zjawa, pomy?la? ze zgroz?, a jego twarz zblad?a tak bardzo, ?e prawie dor?wna? w wygl?dzie przezroczystej postaci. Musz? st?d wia?, i gdy mia? bra? nogi za pas, ona odezwa?a si? do niego.
– Dok?d idziesz kochany? – spyta?a zjawa, a on zastyg? w bezruchu. – Dok?d idziesz? – powt?rzy?a, a on dalej sta?, nie maj?c odwagi by si? obr?ci?. – Nie poznajesz mnie? To ja twoja Selena. – D?wi?k imienia zmar?ej ?ony spowodowa?, ?e Breol odwr?ci? si? i ujrza? przed sob? swoj? ukochan?. Patrzy?a na niego czule swoimi pi?knymi, ma?ymi oczami, tak jak to robi?a kiedy?.
– Selena? Czy to ty? – spyta? niepewnie, ca?y czas zachowuj?c bezpieczny dystans od zjawy.
– Tak kochany. – odpar?a u?miechaj?c si? lekko. Jej u?miech niemal go zahipnotyzowa?, lecz po chwili otrz?sn?? si? z uroku i odpar? szorstko.
– Nie, nie to niemo?liwe! Przecie? ty nie ?yjesz! – zas?oni? oczy, a zjawa zachichota?a.
– Tak kochany, przysz?am tu jednak do Ciebie, by Ci powiedzie?, ?e niepotrzebnie si? obwiniasz za moj? ?mier?.
– Ale... – pr?bowa? zaprotestowa?, ale ona natychmiast go uciszy?a i m?wi?a dalej.
– Co si? sta?o, si? ju? nieodstanie. Dlatego prosz? Ci? zapomnij o mnie i id? ?mia?o przez reszt? ?ycia, kt?re Ci pozosta?o kochany. – uca?owa?a go na po?egnanie i rozp?yn??a si? w jednym z podmuch?w wiatru.
– Ale? Seleno, Seleno! – krzycza? zrozpaczony, ale ona si? ju? nie pojawi?a.
Rozmy?laj?c nad niedawnym, dziwnym wydarzeniem wr?ci? do swojej chaty i ponownie u?o?y? si? na swoim sienniku. Co mia?a na my?li m?wi?c mi to wszystko? I czy to w og?le mog?a by? moja Selena? Mo?e by? to tylko dziwaczny wytw?r mojej wyobra?ni. – Takie pytania m?czy?y go przez d?u?szy czas, a? w ko?cu zm?czenie wzi??o nad nim g?r? i zasn??.


Rozdzia? 2: Go?cie


Rankiem Breol obudzi? si? z dziwnym uczuciem i stwierdzi?, ?e musi natychmiast si? czego? napi?. Poszed? do kuchni, ale tam znalaz? tylko pust? beczk? po piwie, kt?r? wczoraj wypi? z Olierem. Ze skwaszon? min? wyszed? z domu i ruszy? w stron? karczmy, gdzie zazwyczaj sp?dza? czas, po ka?dym polowaniu.
Gospoda mie?ci?a si? prawie w samym centrum wioski. By?a najwy?szym budynkiem w okolicy, a nad jej drzwiami zawieszona by?a wypchana g?owa dzika. Okna zdobi?y kolorowe firany, kt?re uszy?a ?ona w?a?ciciela gospody, pani Egleherden.
Breol wszed? do ?rodka i o dziwo zauwa?y?, ?e jest jedynym go?ciem. Rozgl?daj?c si? po prosto urz?dzonym wn?trzu, podszed? do lady, przy kt?rej sta? karczmarz. M??czyzna powita? go ?yczliwym u?miechem, ca?y czas wycieraj?c kufel.
– Co? dzisiaj ruchu nie ma – powiedzia? Breol do karczmarza, kt?ry odpar?:
– A no nie ma. Wczoraj towarzystwo tak sobie popi?o, ?e dzi? w?tpi?, by kt?ry? z nich da? rade cho?by chodzi? – westchn?? – Dla Ciebie to co zwykle? – Breol przytakn??, a gdy barman wr?ci? z kuflem pe?nym piwa, zauwa?y?, ?e ma on zmartwion? min?.
– Co Ci? trapi? Widzia?em Ciebie w r??nych nastrojach, ale nigdy, a? tak zmartwionego.
– Ah, Lorens, szkoda gada?... – odpar? na odczepnego my?liwy, lecz Lorens naciska? dalej, a? w ko?cu n?kany ci?g?ymi pytaniami karczmarza rzek?.
– Wczoraj zdarzy?o si? co? dziwnego. Sam nie wiem, czy to by?o na prawd?.
– M?w dalej – zach?ca? go Lorens.
– Us?ysza?em kobiecy krzyk Wyszed?em na dw?r, by sprawdzi? co si? sta?o, ale nie spotka?em nikogo, wi?c zawr?ci?em w stron? domu i wtedy j? ujrza?em... – przerwa? by napi? si? piwa, po czym kontynuowa? – To by?a zjawa, a konkretniej moja zmar?a ?ona.
– ?artujesz prawda? – spyta? z niedowierzaniem karczmarz.
– Nie – odpar? kr?tko Breol, co jeszcze bardziej zszokowa?o jego rozm?wc? – Powiedzia?a mi, ?ebym si? nie obwinia? i zapomnia? o niej – doda? i po chwili ponownie poci?gn?? ?yk trunku.
Siedzia? tak przygn?biony jeszcze przez d?u?szy czas, a? do karczmy zaczynali si? z chodzi? go?cie. Zrobi?o si? gwarno, wi?c Breol podzi?kowa? Lorensowi za towarzystwo, zap?aci? i wyszed?. Na zewn?trz by?o wietrznie, tote? my?liwy zacisn?? bardziej kurtk? przy szyi i ruszy? do miejsca, w kt?rym minionej nocy ujrza? swoj? ukochan?.
Pag?rek wygl?da? w miar? normalnie. Jednak tam gdzie znikn??a Selena, ros?y teraz pi?kne, czerwone tulipany. Breol podszed? do nich, po czym opad? na kolana i ze ?zami w oczach rzek?.
– Ah Seleno, powiedz mi prosz? co mam czyni?. Jak post?powa? – zaszlocha? – Oh Seleno, tak mi Ciebie brak. Twego zapachu, ?miechu, a najbardziej twojej obecno?ci – zamilk?, by po chwili krzykn?? w?ciekle w stron? nieba – Zadowolony jeste??! Odebra?e? mi to co najbardziej kocha?em, wi?c czego wi?cej chcesz?! – dysz?c ci??ko, Breol podni?s? si? z ziemi, spojrza? po raz ostatni na kwiaty i odszed? w kierunku domu.
Id?c ulicami wioski zauwa?y? grup? czterech dziwnie wygl?daj?cych obcych. Schowa? si? za rogiem i odczeka? chwil?. Gdy upewni? si?, ?e nikt go nie widzia?, przeskakuj?c mi?dzy domami podkrad? si? do nieznajomych na tak? odleg?o??, by us?ysze? o czym rozmawiaj?.
– Wszystko gotowe? – spyta? wysoki brunet po prawej.
– Tak. Gdy dotrzemy do stolicy, nasi ludzie b?d? ju? na nas czeka? – odpowiedzia? niski m??czyzna o dziwnie wysokim g?osie – A wtedy pozb?dziemy si? kr?la i we?miemy co nasze – doda? kurdupel i wszyscy m??czy?ni roze?miali si? z?owieszczo. O nie, musz? ostrzec kr?la nim b?dzie za p??no, pomy?la? Breol powoli wycofuj?c si? ze swojej kryj?wki, uwa?aj?c by tamci go nie dostrzegli.
Wszystko sz?o dobrze, a? do czasu gdy przypadkiem stan?? na ga???. Suche drewno p?k?o z g?o?nym trzaskiem i po chwili us?ysza? g?osy zamachowc?w.
– S?yszeli?cie? – spyta? jeden z nich.
– Panie kto? tam jest! – wrzasn?? inny, gdy zauwa?y? Breola przemykaj?cego si? przez ulic?.
– Bra? go i zabi?! – rozkaza? wysoki brunet, po czy wraz z kurduplem znikn?li za rogiem. Pozosta?a dw?jka przyst?pi?a do po?cigu, w d?oniach trzymali miecze. Ju? po mnie, ju? po mnie, my?la? nerwowo my?liwy biegn?c co si? w nogach przez kolejne alejki.
W ko?cu uda?o mu si? pozby? prze?ladowc?w, kt?rzy zaniechali dalszego po?cigu, gdy Breol natrafi? na grup? kobiet trudz?cych si? przy pleceniu nowych koszy.
– C?? to si? sta?o mo?ci Breolu? Czy?by jedna z twoich wymy?lonych bestii zn?w nap?dzi?a Ci nagle stracha? – kobiety wybuch?y ?miechem, a Breol tylko spojrza? na nie niech?tnie, po czym pobieg? dalej.
Bieg? co si?, a? po chwili znalaz? si? w swoim domu. Na miejscu, o dziwo, spotka? Oliera, zagl?daj?cego przez jedno z okien. Przy jego lewej nodze sta?a walizka.
– Co ty robisz? – spyta? podejrzliwie, a gruby m??czyzna podskoczy? ze strachu. Gdy si? obr?ci? roze?mia? si?.
– To ty, ale? mi nap?dzi?e? stracha. – lecz Breol powt?rzy? swoje pytanie, a w jego g?osie brzmia?a nutka zniecierpliwienia, co natychmiast wyczu? Olier. T?u?cioch odchrz?kn??, po czym rzek?:
– Mam do Ciebie pro?b? przyjacielu, ale to nie jest miejsce na tak? rozmow?. – gestem zasugerowa? by weszli do ?rodka. Jednak my?liwy ani drgn??, tote? Olier podszed? do niego i szepcz?c rzek?.
– Pami?tasz jak m?wi?e?, ?e zamierzasz st?d wyjecha?? – Breol przytakn?? – Wi?c w?a?nie, chcia?bym zabra? si? z tob?. – Zapad?a cisza, a? w ko?cu po chwili namys?u, my?liwy wzruszy? ramionami i zgodzi? si? by Olier mu towarzyszy?. Interesowa?o go jednak dlaczego tak szybko zmieni? zdanie.
Weszli do ?rodka i usiedli przy stole, gdy nagle kto? zapuka? do drzwi krzycz?c przy tym w?ciekle.
– Olier! Olier, wy?a?, wiem, ?e tam jeste?! – pukanie stawa?o si? co raz silniejsze, a? w ko?cu przerodzi?o si? silne uderzenia.
– O co chodzi? – spyta? szeptem Breol, lecz nim zd??y? sko?czy? Olier znikn??. Lekko zdziwiony, podszed? do drzwi i jednym ruchem otworzy? drzwi. W progu zasta? m??czyzn?, kt?ry natychmiast zesztywnia? na jego widok. By? ?redniego wzrostu i o masywnej budowie, jego twarz pokrywa?a lekka, ciemna broda, a brwi mia? tak bardzo zmarszczone, ?e prawie si? ze sob? ??czy?y. Gdy mu si? bli?ej przyjrza?, pozna? i? by? to Mefistel, miejscowy kowal.
– Ou, To ty Breol, przepraszam za naj?cie, ale... – t?umaczy? si? m??czyzna, lecz my?liwy szybko go uciszy?.
– O co chodzi? – spyta?, na co kowal zacz?? opisywa? pow?d swojej wizyty, z coraz wi?ksz? w?ciek?o?ci?.
– Ot?? sprowadza mnie tu do?? delikatna sprawa. Poszukuj? Oliera, ten wieprz oszuka? mnie na pi??set srebrniak?w, po czym uciek?. Po raz ostatni widzia?em go w tej okolicy. Wiem, ?e tu jeste? bary?o! I tak Ci? dorw?, a wtedy...!! – krzycza? w?ciek?y kowal, pr?buj?c wtargn?? do wn?trza chatki, lecz Breol zdo?a? go przed tym powstrzyma?.
– Spokojnie Mefistlu, spokojnie... Zapewniam Ci?, ?e jego tu nie ma!
– K?amiesz!! Wiem, ?e ten wieprz tu jest, ja to wiem!! – w?ciek?y m??czyzna ponownie podj?? pr?b? wtargni?cia do domu, lecz tym razem otrzyma? za to porz?dnie w twarz. Cios by? tak silny, ?e kowal zachwia? si? i upad? na plecy, po czym przeturla? si? kilka razy do ty?u nim zdo?a? wsta?. Kiedy stan?? na nogi, gro??c palcem, krzykn??.
– Ja tu wr?c?, wr?c? s?yszysz?! A wtedy Ty i Ten wieprz po?a?ujecie!! – i ju? go nie by?o. Breol sta? jeszcze przez chwil? w progu, upewniaj?c si?, czy aby agresywny kowal nie ma zamiaru wr?ci?, po czym wszed? do chatki.
Gdy zamkn?? za sob? drzwi, us?ysza? g?o?ne skrzypienie dochodz?ce z s?siedniego pokoju. Dobywaj?c ma?ego no?a my?liwskiego, uda? si? w stron? ?r?d?a owego ha?asu. Powolnymi i ostro?nymi krokami min?? pierwsze drzwi prowadz?ce do niewielkiego korytarza, dalej skr?ci? w lewo do sypialni. Lekko uchylaj?c drzwi, zajrza? do ?rodka. Wszystko wygl?da?o w miar? normalnie, nie licz?c wsz?dobylskiego ba?aganu i nie?adu. Ju? mia? wychodzi?, gdy nagle jego uwag? przyku?a drewniana szafa, kt?rej drzwiczki lata?y na wszystkie strony.
– Dobra Olier wy?a?! – krzykn??, chowaj?c n?? z powrotem do pochwy. Po chwili ciszy, szafa zatrz?s?a si? i z jej wn?trza wy?oni?a si? pulchna sylwetka Oliera. M??czyzna rozejrza? si? nerwowo po pokoju, a nast?pnie wyprostowa? i sapn??.
– Poszed??
– Tak – odpar? szorstko Breol.
– Oh, jak dobrze, jak dobrze – odetchn?? z ulg? t?u?cioch – Nie wiesz jak Ci jestem wdzi?czny.. – nie zdo?a? doko?czy?, gdy? Breol chwyci? go za bordowy kubrak i wyprowadzi? z sypialni, po czym pchn?? na krzes?o i zacz?? ostrym tonem.
– Dobra Olier, o co tu do cholery chodzi?! – krzykn?? my?liwy wskazuj?c drzwi, gdzie przed chwil? spiera? si? z kowalem. Wzrok grubasa pow?drowa? za wskazanym szlakiem, lecz nie zamierza? si? t?umaczy?.
– Olier..!! – naciska? my?liwy, wpatruj?c si? w Oliera gniewnym wzrokiem, pod naciskiem kt?rego ?elazny up?r grubego m??czyzny w ko?cu si? za?ama?.
– Dobra, dobra powiem Ci, tylko przesta? si? tak na mnie gapi?! – wrzasn?? – Pewno us?ysza?e? ju? od Mefistla o tym jak to rzekomo zosta? oszukany? – my?liwy przytakn??, na co Olier prychn?? oburzony – Co za k?amliwa, parszywa ?mija z niego! My?l sobie przyjacielu co chcesz, ale zaklinam si? na gr?b mojego dziada i babki, ?e te pieni?dze wygra?em uczciwie! – zaklina? si? Olier t?uk?c si? przy tym w pier?, Breol natomiast sta? oparty o jedn? ze ?cian z za?o?onymi na piersiach r?koma.
– Zmie?my temat, nie mam czasu na rozstrzyganie b?ahych spor?w. Wspomina?e?, ?e chcesz si? ze mn? zabra?.
– Zgadza si? – powiedzia? t?u?cioch z nowym entuzjazmem.
– Dobrze, wi?c s?uchaj uwa?nie, bo nie zamierzam tego powtarza? – ostrzeg? Breol, wi?c Olier skupi? si? na tyle, na ile potrafi?.
– Wyruszamy jutro i to jeszcze przed wschodem s?o?ca…
– Przed wschodem! – przerwa? mu t?u?cioch, a jego mina zdradza?a, ?e nie jest z tego zbyt zadowolony.
– Tak Olier przed wschodem. B?d? na ciebie czeka? na wzniesieniu, obok starego m?yna. Nie sp??nij si?, bo wyrusz? bez Ciebie. – Gruby m??czyzna wsta?, skin?? g?ow? i wyszed? bez s?owa pozostawiaj?c Breola samego.
My?liwy sta? przez d?u?sz? chwil? bez ruchu. Jego my?li, oswobodzone z okow?w cielesnej pow?oki opu?ci?y znajome tereny doliny Rav i pow?drowa?y dalej ku nieznanym ziemiom. Przemierza? w ten spos?b kolejne metry, kilometry, ca?e hrabstwa, a? w ko?cu zatrzyma? si? przed stolic?.
Stolica, mianem tym ka?dy mieszkaniec Kualdaru nazywa? miasto w centrum kraju. Samo miasto nie wyr??nia?oby si? niczym na tle pozosta?ych, gdyby nie kryszta?owy pa?ac, kt?ry od lat by? zamieszkiwany przez kolejnych w?adc?w Kualdaru. Wok?? niego rozci?ga?y si? mniejsze, aczkolwiek r?wnie dostojne posiad?o?ci, kt?rych ?ciany dawa?y schronienie licznej arystokracji. Dalej ci?gn?? si? wysoki na dwadzie?cia metr?w mur z licznymi bramami i basztami, na kt?rych roi?o si? od ?o?nierzy. Poza murem sta?y mniej zamo?ne domy mieszcza?stwa i beznadziejne chaty nale??ce do ch?op?w. Ich jedynym zaj?ciem by?o odrabianie pa?szczyzny dla swoich senior?w, gdy? niewielu ch?op?w mog?o utrzyma? si? samemu.
Nagle niebo pociemnia?o, obraz stolicy zacz?? powoli ust?powa?, a? w ko?cu ca?kowicie znikn??, zast?piony przez inn? scen?. Znajdowa? si? ju? w sali tronowej kr?la. D?wi?ki s?ysza? doskonale, lecz obraz by? zbyt rozmazany by m?g? dostrzec co? poza rozmytymi plamami barw. W jednym ko?cu sali grupa dam dworu dyskutowa?y o najnowszej modzie, natomiast po przeciwnej stronie paru m?odzie?c?w podziwia?o ukradkiem ich pi?kno. Wok?? kr?la sta?a poka?na grupa urz?dnik?w i innych wa?nych pa?stwowych osobisto?ci. Rozprawiali oni o sytuacji w kraju i o najlepszych sposobach zaradzenia danemu problemowi.
Breol przygl?da? si? im przez d?u?sz? chwile i uwa?nie s?ucha? s??w ka?dego z nich. Nagle jego uwag? przyku?a czarna plama, kt?ra pojawi?a si? za postaci? kr?la. Posta? ta, gdy zbli?y?a si? na wystarczaj?ca odleg?o??, rzuci?a si? na kr?la i wtem rozleg? si? okropny krzyk „Zamachowiec! Po?lijcie po lekarza nasz w?adca zosta? ranny!”. W ca?ej Sali zapanowa?o poruszenie. Kolejne kolorowe plamy biega?y w jedn?, b?d? drug? stron?. Kobiety krzycza?y i p?aka?y zrozpaczone. I nagle obraz zn?w pociemnia? i zacz?? zanika?, by po chwili powr?ci? do rzeczywisto?ci. To m?j cel, pomy?la? Breol i wyszed? do s?siedniego pokoju, zbieraj?c ubrania i inne drobiazgi, kt?re b?d? mog?y okaza? si? niezb?dne w nadchodz?cej podr??y. S?owem zacz?? szykowa? si? do drogi swojego ?ycia.

Autor *by Cowboy*


 

Scutcher

Active User
Joined
Jun 23, 2011
Messages
109
Reaction score
25
Odp: Dzieje Kualdaru by Cowboy

~~Od?wie?am~~
 
Status
Not open for further replies.
Top