What's new

Miecz Przeznaczenia

Status
Not open for further replies.

Grey Fox

Active User
Joined
May 31, 2010
Messages
127
Reaction score
2

I

Pierwszego trupa znalaz? oko?o po?udnia.
Widok zabitych rzadko kiedy wstrz?sa? wied?minem, znacznie cz??ciej zdarza?o mu si? patrze? na zw?oki zupe?nie oboj?tnie. Tym razem nie by? oboj?tny.
Ch?opiec mia? oko?o pi?tnastu lat. Le?a? na wznak, z szeroko rozrzuconymi nogami, na ustach zastyg?o mu co? niby grymas przera?enia. Pomimo tego Geralt wiedzia?, ?e ch?opiec zgin?? natychmiast, nie cierpia? i prawdopodobnie nawet nie wiedzia?, ?e umiera. Strza?a trafi?a w oko, g??boko ugrz?z?a w czaszce, w ko?ci potylicy. Strza?a by?a opierzona pr?gowanymi, barwionymi na ???to lotkami kury ba?anta. Brzechwa stercza?a ponad miot?y traw.
Geralt rozejrza? si?, szybko i bez trudu znalaz? to, czego szuka?. Drug? strza??, identyczn?, utkwion? w pniu sosny, o jakie? sze?? krok?w z ty?u. Wiedzia?, co zasz?o. Ch?opiec nie zrozumia? ostrze?enia, s?ysz?c ?wist i stuk strza?y przerazi? si? i zacz?? biec w niew?a?ciwym kierunku. W stron? tej, kt?ra nakaza?a mu zatrzyma? si? i natychmiast wycofa?. Sycz?cy, jadowity i pierzasty ?wist, kr?tki stuk grotu wcinaj?cego si? w drewno. Ani kroku dalej, cz?owieku, m?wi ten ?wist i ten stuk. Precz, cz?owieku, natychmiast wyno? si? z Brokilonu. Zdoby?e? ca?y ?wiat, cz?owieku, wsz?dzie ci? pe?no, wsz?dzie wnosisz ze sob? to, co nazywasz nowoczesno?ci?, er? zmian, to, co nazywasz post?pem. Ale my nie chcemy tutaj ani ciebie, ani twojego post?pu. Nie ?yczymy sobie zmian, jakie przynosisz. Nie ?yczymy sobie niczego, co przynosisz. ?wist i stuk. Precz z Brokilonu!
Precz z Brokilonu, pomy?la? Geralt. Cz?owieku. Niewa?ne, czy masz pi?tna?cie lat i przedzierasz si? przez las oszala?y ze strachu, nie mog?c odnale?? drogi do domu. Niewa?ne, ?e masz lat siedemdziesi?t i musisz p?j?? po chrust, bo za nieprzydatno?? wygoni? ci? z cha?upy, nie dadz? ?re?. Niewa?ne, ?e masz lat sze?? i przyci?gn??y ci? kwiatki niebieszcz?ce si? na zalanej s?o?cem polanie. Precz z Brokilonu! ?wist i stuk.
Dawniej, pomy?la? Geralt, zanim strzeli?y, by zabi?, ostrzega?y dwa razy. Nawet trzy.
Dawniej, pomy?la?, ruszaj?c w dalsz? drog?. Dawniej.
C??, post?p.
Las nie wydawa? si? zas?ugiwa? na straszn? s?aw?, jak? si? cieszy?. Prawda, by? przera?aj?co dziki i uci??liwy do marszu, ale by?a to zwyczajna uci??liwo?? matecznika, w kt?rym ka?dy prze?wit, ka?da s?oneczna plama przepuszczona przez konary i li?ciaste ga??zie wielkich drzew wykorzystywana by?a natychmiast przez dziesi?tki m?odych brz?z, olch i grab?w, przez je?yny, ja?owce i paprocie pokrywaj?ce g?stwin? p?d?w chrupliwe grz?zawisko pr?chna, suchych ga??zi i zbutwia?ych pni drzew najstarszych, tych, kt?re przegra?y w walce, tych, kt?re do?y?y swego ?ywota. G?stwina nie milcza?a jednak z?owieszczym, ci??kim milczeniem, kt?re bardziej pasowa?oby do tego miejsca. Nie, Brokilon ?y?. Bzycza?y owady, szele?ci?y pod nogami jaszczurki, pomyka?y t?czowe ?uki biegacze, targa?o l?ni?cymi od kropel paj?czynami tysi?ce paj?k?w, dzi?cio?y rozt?tnia?y pnie ostrymi seriami stuk?w, wrzeszcza?y s?jki.
Brokilon ?y?.
Ale wied?min nie dawa? si? zwie??. Wiedzia?, gdzie jest. Pami?ta? o ch?opcu ze strza?? w oku. W?r?d mchu i igliwia widzia? niekiedy bia?e ko?ci, po kt?rych biega?y czerwone mr?wki.
Szed? dalej, ostro?nie, ale szybko. ?lady by?y ?wie?e. Liczy? na to, ?e zd??y, ?e zdo?a zatrzyma? i zawr?ci? id?cych przed nim ludzi. ?udzi? si?, ?e nie jest za p??no.
By?o.
Drugiego trupa nie zauwa?y?by, gdyby nie refleks s?o?ca na klindze kr?tkiego miecza, kt?ry zabity ?ciska? w d?oni. Ten by? dojrza?ym m??czyzn?. Prosty str?j w u?ytkowo burym kolorze wskazywa? na niskie pochodzenie. Str?j - je?li nie liczy? plam krwi otaczaj?cych dwie wbite w pier? strza?y - by? czysty i nowy, nie m?g? to zatem by? zwyk?y pacho?ek.
Geralt rozejrza? si? i zobaczy? trzeciego trupa, ubranego w sk?rzan? kurtk? i kr?tki, zielony p?aszcz. Ziemia wok?? n?g zabitego by?a poszarpana, mech i igliwie zryte a? do piachu. Nie by?o w?tpliwo?ci - ten cz?owiek umiera? d?ugo.
Us?ysza? j?k.
Szybko rozgarn?? ja?owce, dostrzeg? g??boki wykrot, kt?ry maskowa?y. W wykrocie, na ods?oni?tych korzeniach sosny le?a? m??czyzna pot??nej budowy, o czarnych, kr?conych w?osach i takiej? brodzie, kontrastuj?cych z przera?liw?, wr?cz trupi? blado?ci? twarzy. Jasny kaftan z jeleniej sk?ry by? czerwony od krwi.
Wied?min wskoczy? do wykrotu. Ranny otworzy? oczy.
- Geralt... - j?kn??. - O, bogowie... Ja chyba ?ni?...
- Freixenet? - zdumia? si? wied?min. - Ty tutaj?
- Ja... Oooch...
- Nie ruszaj si? - Geralt ukl?k? obok. - Gdzie dosta?e?? Nie widz? strza?y...
- Przesz?a... na wylot. Od?ama?em grot i wyci?gn??em... S?uchaj, Geralt...
- Milcz, Freixenet, bo zach?y?niesz si? krwi?. Masz przebite p?uco. Zaraza, musz? ci? st?d wyci?gn??. Co wy, do diab?a, robili?cie w Brokilonie? To tereny driad, ich sanktuarium, st?d nikt ?ywy nie wychodzi. Nie wiedzia?e? o tym?
- P??niej... - zaj?cza? Freixenet i splun?? krwi?. - P??niej ci opowiem... Teraz wyci?gnij mnie... Och, zaraza! Ostro?niej... Oooch...
- Nie dam rady - Geralt wyprostowa? si?, rozejrza?. - Za ci??ki jeste?...
- Zostaw mnie - st?kn?? ranny. - Zostaw mnie, trudno... Ale ratuj j?... na bog?w, ratuj j?...
- Kogo?
- Ksi??niczk?... Och... Znajd? j?, Geralt...
- Le? spokojnie, do diab?a! Zaraz co? zmontuj? i wywlok? ci?.
Freixenet zakas?a? ci??ko i znowu splun??, g?sta, ci?gn?ca si? nitka krwi zawis?a mu na brodzie. Wied?min zakl??, wyskoczy? z wykrotu, rozejrza? si?. Potrzebowa? dw?ch m?odych drzewek. Ruszy? szybko w stron? skraju polany, gdzie poprzednio widzia? k?py olszyn.
?wist i stuk.
Geralt zamar? w miejscu. Strza?a, wbita w pie? na wysoko?ci jego g?owy, mia?a na brzechwie pi?ra jastrz?bia. Spojrza? w kierunku wytyczonym przez jesionowy pr?t, wiedzia?, sk?d strzelano. O jakie? pi??dziesi?t krok?w by? kolejny wykrot, zwalone drzewo, stercz?ca w g?r? pl?tanina korzeni, wci?? jeszcze ?ciskaj?cych w obj?ciu ogromn? bry?? piaszczystej ziemi. G?stnia?a tam tarnina i ciemno?? pr?gowata ja?niejszymi pasami brzozowych pni. Nie widzia? nikogo. Wiedzia?, ?e nie zobaczy.
Uni?s? obie r?ce, bardzo powoli.
- Ce?dmil! V? an Eithn? me?th e Du?n Canell! Esse? Gwynbleidd!
Tym razem us?ysza? cichy szcz?k ci?ciwy i zobaczy? strza??, wystrzelono j? bowiem tak, by j? widzia?. Ostro w g?r?. Patrzy?, jak wzbija si?, jak za?amuje lot, jak spada po krzywej. Nie poruszy? si?. Strza?a wbi?a si? w mech prawie pionowo, o dwa kroki od niego. Prawie natychmiast utkwi?a obok niej druga, pod identycznym k?tem. Ba? si?, ?e nast?pnej mo?e ju? nie zobaczy?.
- Me?th Eithn?! - zawo?a? ponownie. - Esse? Gwynbleidd!
- Gl?eddyv vort! - g?os, niby powiew wiatru. G?os, nie strza?a. ?y?. Powoli rozpi?? klamr? pasa, wyci?gn?? miecz daleko od siebie, odrzuci?. Druga driada bezszelestnie wy?oni?a si? zza otulonego ja?owcami pnia jod?y, nie wi?cej ni? dziesi?? krok?w od niego. Chocia? by?a ma?a i bardzo szczup?a, pie? wydawa? si? cie?szy. Nie mia? poj?cia, jak m?g? nie zauwa?y? jej, gdy podchodzi?. By? mo?e maskowa? j? str?j - nie szpec?ca zgrabnego cia?a kombinacja zszytych dziwacznie kawa?k?w tkaniny w mn?stwie odcieni zieleni i br?zu, usiana li??mi i kawa?kami kory. Jej w?osy, przewi?zane na czole czarn? chustk?, mia?y kolor oliwkowy, a twarz by?a poprzecinana pasami wymalowanymi ?upin? orzecha.
Rzecz jasna, ?uk mia?a napi?ty i mierzy?a w niego.
- Eithn?... - zacz??.
- Th?ess aep!
Zamilk? pos?usznie, stoj?c bez ruchu, trzymaj?c r?ce z dala od tu?owia. Driada nie opu?ci?a ?uku.
- Dunca! - krzykn??a. - Braenn! Caemm vort!
Ta, kt?ra strzela?a poprzednio, wyprysn??a z tarniny, przesmykn??a po zwalonym pniu, zr?cznie przeskakuj?c wykrot. Chocia? le?a?a tam sterta suchych ga??zi, nie s?ysza?, by cho? jedna trzasn??a pod jej stopami. Za sob?, blisko, us?ysza? leciutki szmer, co? niby szelest li?ci na wietrze. Wiedzia?, ?e trzeci? ma za plecami.
W?a?nie ta trzecia, wysuwaj?c si? b?yskawicznie z boku, podnios?a jego miecz. Ta mia?a w?osy w kolorze miodu, ?ci?gni?te opask? z sitowia. Ko?czan pe?en strza? ko?ysa? si? na jej plecach.
Tamta najdalsza, z wykrotu, zbli?y?a si? szybko. Jej str?j nie r??ni? si? niczym od ubioru towarzyszek. Na matowych, ceglastorudych w?osach nosi?a wianek spleciony z koniczyny i wrzosu. Trzyma?a ?uk, nie napi?ty, ale strza?a by?a na ci?ciwie.
- T'en thesse in m?ath aep Eithn? llev? - spyta?a, podchodz?c blisko. G?os mia?a niezwykle melodyjny, oczy ogromne i czarne. - Ess' Gwynbleidd?
- A?... aesse?... - zacz??, ale s?owa brokilo?skiego dialektu, brzmi?ce jak ?piew w ustach driady, jemu wi?z?y w gardle i dra?ni?y wargi. - ?adna z was nie m?wi wsp?lnym? Niezbyt dobrze znam...
- An' v?ill. Vort llinge - uci??a.
- Jestem Gwynbleidd, Bia?y Wilk. Pani Eithn? mnie zna. Id? do niej z poselstwem. Bywa?em ju? w Brokilonie. W Du?n Canell.
- Gwynbleidd - ceglasta zmru?y?a oczy. - Vatt'ghern?
- Tak - potwierdzi?. - Wied?min.
Oliwkowa parskn??a gniewnie, ale opu?ci?a ?uk. Ceglasta patrzy?a na niego szeroko rozwartymi oczami, a jej poznaczona zielonymi pr?gami twarz by?a zupe?nie nieruchoma, martwa, jak twarz pos?gu. Nieruchomo?? ta nie pozwala?a sklasyfikowa? tej twarzy jako ?adn? czy brzydk? - zamiast takiej klasyfikacji nasuwa?a si? my?l o oboj?tno?ci i bezduszno?ci, je?li nie okrucie?stwie. Geralt w my?lach zrobi? sobie wyrzut z tej oceny, ?api?c si? na wiod?cym na manowce ucz?owieczaniu driady. Powinien by? wszak?e wiedzie?, ?e by?a po prostu starsza od tamtych dwu. Pomimo pozor?w, by?a od nich znacznie, znacznie starsza.
Stali w?r?d niezdecydowanego milczenia. Geralt s?ysza?, jak Freixenet j?czy, st?ka i kaszle. Ceglasta te? musia?a to s?ysze?, ale jej twarz nie drgn??a nawet. Wied?min opar? r?ce o biodra.
- Tam, w wykrocie - powiedzia? spokojnie - le?y ranny. Je?li nie otrzyma pomocy, umrze.
- Th?ess aep! - oliwkowa napi??a ?uk, kieruj?c grot strza?y prosto w jego twarz.
- Dacie mu zdechn??? - nie podni?s? g?osu. - Pozwolicie mu, tak po prostu, powoli zad?awi? si? krwi?? W takim razie lepiej go dobi?.
- Zawrzyj g?b?! - szczekn??a driada, przechodz?c na wsp?lny. Ale opu?ci?a ?uk i zwolni?a napi?cie ci?ciwy. Spojrza?a na t? drug? pytaj?co. Ceglasta kiwn??a g?ow?, wskaza?a na wykrot. Oliwkowa pobieg?a, szybko i bezszelestnie.
- Chc? si? widzie? z pani? Eithn? - powt?rzy? Geralt. - Nios? poselstwo...
- Ona - ceglasta wskaza?a na miodow? - zaprowadzi ci? do Du?n Canell. Id?.
- Frei... A ten ranny?
Driada spojrza?a na niego, mru??c oczy. Wci?? bawi?a si? strza??, zaczepion? na ci?ciwie.
- Nie frasuj si? - powiedzia?a. - Id?. Ona ci? zaprowadzi.
- Ale...
- Va'en vort! - uci??a, zaciskaj?c usta.
Wzruszy? ramionami, odwr?ci? si? w stron? tej o w?osach w kolorze miodu. Wydawa?a si? najm?odsza z ca?ej tr?jki, ale m?g? si? myli?. Zauwa?y?, ?e oczy ma niebieskie.
- Chod?my tedy.
- Ano - powiedzia?a cicho miodowa. Po kr?tkiej chwili wahania odda?a mu miecz. - Chod?my.
- Jak masz na imi?? - spyta?.
- Zawrzyj g?b?.
Sz?a przez matecznik bardzo szybko, nie ogl?daj?c si?. Geralt musia? si? mocno wysili?, by za ni? nad??y?. Wiedzia?, ?e driada robi to celowo, wiedzia?, ?e chce, aby id?cy za ni? cz?owiek z j?kiem ugrz?z? w chaszczach, by zwali? si? na ziemi? wyczerpany, niezdolny do dalszego marszu. Oczywi?cie, nie wiedzia?a, ?e ma do czynienia z wied?minem, nie z cz?owiekiem. By?a za m?oda, by wiedzie?, kim jest wied?min.
Dziewczyna - Geralt wiedzia? ju?, ?e nie jest czystej krwi driad? - zatrzyma?a si? nagle, odwr?ci?a. Widzia?, ?e piersi ostro faluj? jej pod ?aciatym kubraczkiem, ?e z trudem powstrzymuje si?, by nie oddycha? ustami.
- Zwolnimy? - zaproponowa? z u?miechem.
- Ye? - spojrza?a na niego niech?tnie. - Ae?n esse?th Sidh?
- Nie, nie jestem elfem. Jak masz na imi??
- Braenn - odpowiedzia?a, wznawiaj?c marsz, ale ju? wolniejszym krokiem, nie staraj?c si? wyprzedza? go. Szli obok siebie, blisko. Czu? zapach jej potu, zwyk?ego potu m?odej dziewczyny. Pot driad mia? zapach rozcieranych w d?oniach wierzbowych listk?w.
- A jak nazywa?a? si? przedtem?
Spojrza?a na niego, usta skrzywi?y si? jej nagle, my?la?, ?e ?achnie si? lub naka?e mu milczenie. Nie zrobi?a tego.
- Nie pami?tam - powiedzia?a z oci?ganiem. Nie s?dzi?, ?eby to by?a prawda.
Nie wygl?da?a na wi?cej ni? szesna?cie lat, a nie mog?a by? w Brokilonie d?u?ej ni? sze??, siedem - gdyby trafi?a tu wcze?niej, male?kim dzieckiem lub wr?cz niemowl?ciem, nie rozpozna?by ju? w niej cz?owieka. Niebieskie oczy i naturalnie jasne w?osy zdarza?y si? i u driad. Dzieci driad, poczynane w celebrowanych kontaktach z elfami lub lud?mi, przejmowa?y cechy organiczne wy??cznie od matek i by?y to wy??cznie dziewczynki. Niezmiernie rzadko, i z regu?y w kt?rym? z nast?pnych pokole?, rodzi?o si? jednak niekiedy dziecko o oczach lub w?osach anonimowego m?skiego protoplasty. Ale Geralt by? pewien, ?e Braenn nie mia?a w sobie ani kropli krwi driad. Nie mia?o to zreszt? wi?kszego znaczenia. Krew czy nie, obecnie by?a driad?.
- A ciebie - spojrza?a na niego koso - jak zwa??
- Gwynbleidd.
Kiwn??a g?ow?.
- P?jdziem tedy... Gwynbleidd.
Szli wolniej ni? poprzednio, ale nadal szybko. Braenn, rzecz jasna, zna?a Brokilon - gdyby by? sam, Geralt nie by?by w stanie utrzyma? ani tempa, ani w?a?ciwego kierunku. Braenn przemyka?a przez zapor? matecznika kr?tymi, zamaskowanymi ?cie?kami, pokonywa?a w?wozy, biegn?c zwinnie, jak po mostach, po zwalonych pniach, ?mia?o chlupota?a przez zielone od rz?sy, l?ni?ce po?acie trz?sawisk, na kt?re wied?min nie odwa?y?by si? wkroczy? i traci?by godziny, je?li nie dni, na ich obej?cie.
Nie tylko przed dziko?ci? lasu chroni?a go obecno?? Braenn - by?y miejsca, w kt?rych driada zwalnia?a kroku, sz?a bardzo ostro?nie, macaj?c stop? ?cie?k?, trzymaj?c go za r?k?. Wiedzia?, z jakiego powodu. O pu?apkach Brokilonu kr??y?y legendy - m?wiono o do?ach, pe?nych zaostrzonych palik?w, o samostrza?ach, o wal?cych si? drzewach, o straszliwym "je?u" - kolczastej kuli na linie, spadaj?cej znienacka, wymiataj?cej ?cie?k?. Bywa?y te? miejsca, w kt?rych Braenn zatrzymywa?a si? i gwizda?a melodyjnie, a z zaro?li odpowiada?y jej gwizdy. Bywa?y te? miejsca, w kt?rych przystawa?a z r?k? na strzale w ko?czanie, nakazuj?c mu cisz?, i czeka?a w napi?ciu, a? co?, co szele?ci?o w g?szczu, oddali si?.
 

klonX

Advanced User
Joined
Oct 8, 2008
Messages
207
Reaction score
13
Age
113
Odp: Miecz Przeznaczenia

Mog?e? skopiowa? jaki? lepszy fragment =D Ksi??ka og?lnie jest ekstra ;d chodziarz wed?ug mnie to najgorsza cz??? sagi...
 
Status
Not open for further replies.
Top