Kate Sayuki
Seikō sore...
- Joined
- Jan 31, 2009
- Messages
- 665
- Reaction score
- 157
- Age
- 30
Szcz?k kluczy w zamku rozbrzmia? w pustym pokoju. Niewielkie mieszkanie mieszcz?ce si? w starym budynku kontroli lot?w by?o jednocze?nie domem Aleksandra. Ch?opak wszed? do – jak zwykle – pustego mieszkania i spojrza? przez okno jednej z szyb na pas startowy rozci?gaj?cy si? w dole. ?eby dosta? si? do jego „mieszkania”, trzeba by?o pokona? szereg licznych schod?w i kilka drabinek. Nie by?o to nisko, ani te? przesadnie wysoko. Jednak odleg?o?? oko?o jedenastu metr?w nie by?a ma?a.
Og?lnie pomieszczenie by?o prostok?tne, mia?o kilkana?cie okien, nieopodal za? znajdowa?a si? spora kwadratowa wn?ka. We wn?ce z trzech stron (wyj?tkiem by?o wej?cie do wn?trza) wstawione by?y ogromne okna, kt?re ukazywa?y lotnisko – oraz las i ??ki – w du?ej okaza?o?ci. Sta?o tu tak?e biurko z monitorem komputera i sama jednostka centralna. By?y te? og?lne przyrz?dy komputerowe (klawiatura itp.), tak?e stare krzes?o obrotowe. Niedaleko sta?a niewielka szafeczka a na niej wazon z tulipanami. Na pod?odze za? roz?o?ony by? okr?g?y dywan, o kt?ry Al zawsze si? potyka?.
G??wny hol odgrywa? rol? pokoju go?cinnego, sta?a tu kanapa, czarno – bia?y telewizor, czarna ?awa, szafa na ubrania, niewielka szafka na dokumenty i inne papiery oraz ???ko. Znajdowa?y si? tu te? drzwi do dw?ch innych pomieszcze? – kuchni i ?azienki.
Ostatnie drzwi by?y drzwiami wej?ciowymi i prowadzi?y na niewielki balkon, z kt?rego odchodzi?a w d?? drabina prowadz?ca do schod?w, z kolei te - na d??.
Aleksander zdj?? buty i po?o?y? pilotk? wraz z goglami na szafeczce na dokumenty. Skierowa? si? w stron? kanapy i rozsiad? si? wygodnie. Telewizor jak zwykle si? zepsu?, wi?c nawet nie pr?bowa? go w??czy?. Po?o?y? nogi na ?awie i przymkn?? oczy. Chcia? odpocz??, chocia? chwil?.
D?ugo nie uda?o mu si? zrelaksowa?, gdy? czu? na sobie brud i obserwowanie swojego pokrwawionego odbicia w zepsutym ekranie telewizora przyprawia?o go o md?o?ci. Wsta? wi?c i skierowa? si? do ?azienki.
Zakrwawione ubranie szybko wyl?dowa?o w koszyku na brudn? odzie?, Aleksy za? pod prysznicem. Sta? opieraj?c si? jedn? r?k? o ?cian?, woda sp?ywa?a mu po d?ugich – si?gaj?cych ramion – w?osach. Po umyciu ich si?gn?? po n??. Odci?? spor? ilo?? czupryny, pozosta?o?ci za? g?adko ostrzyg? maszynk?. Nie mo?na by?o powiedzie?, ?e by?o r?wno, ale Al by? przekonany, ?e to nie ma znaczenia. Tak czy siak b?dzie nosi? he?m, na froncie wygl?d nie ma wi?kszego znaczenia.
Po wyj?ciu spod prysznica i ubraniu starych ubra?, ch?opak podszed? do jednego z okien i rozejrza? si?. Pogoda poprawi?a si?, s?o?ce o?lepia?o Aleksandra i rozja?nia?o mroki jego mieszkania. Na dole sta? gotowy do dzia?ania niemiecki samolot, kawa?ek dalej ub?ocony samoch?d terenowy. Brunet ju? dawno go nie u?ywa?, prawd? m?wi?c – ba? si? go odpali?, a?eby przypadkiem co? nie wybuch?o.
Ruszy? do kuchni i wyci?gn?? z lod?wki puszk? zimnej coli. Nie by? zwolennikiem alkoholu zw?aszcza, ?e nie wiadomo, kiedy m?g? by? wezwany na front. Pijany ?o?nierz to ?atwy cel.
Otworzy? puszk? i upi? ?yk. Kropelki lodu, kt?ry osadzi? si? w lod?wce, roztopi?y si? i sp?yn??y ch?opakowi po szyi. Przeszed? go dreszcz.
Ten mi?y moment relaksu przerwa? dzwonek telefonu. Al odstawi? puszk? i ruszy? odebra?. W s?uchawce us?ysza? g?os pu?kownika Eryka.
- Ch?opcze, szykuj si?. Jedziesz na szkolenie snajperskie. Doszlifujemy twoje umiej?tno?ci.
- Ja, na szkolenie snajperskie?!
- Tak. Nadajesz si?. Poza tym zaczyna brakowa? nam snajper?w, znalezienie potencjalnych kandydat?w mo?e zaj?? du?o czasu. Zbyt du?o. Nie mamy go tyle. Podam ci instrukcje.
Ch?opak od?o?y? s?uchawk?. Na kartce mia? zanotowane wszystko, co poda? mu prze?o?ony. „Olaboga, co to si? wyrabia...” Ruszy? do szafy i chwyci? niewielk? torb? podr??n?, aby si? spakowa?.
W ko?cu by? got?w. Chwyci? baga?, wyszed? na balkon, zamkn?? drzwi i zacz?? z niema?? trudno?ci? schodzi? w d??.
Przeskakiwa? co dwa schodki i stan?? przed swoim samochodem. W ko?cu zdecydowa? si? na desperacki krok – odpalenie go. Rzuci? torb? na tylne siedzenia i usiad? za kierownic?. Wetkn?? kluczyki do stacyjki i zawaha? si?. Zamkn?? oczy i zebra? odwag?. Ju? mia? przekr?ci? kluczyki, kiedy co? zmusi?o go do otworzenia oczu. Z lewej strony na brudnej szybie opiera?a si? r?wnie brudna ?apa, przypominaj?ca ludzk?, ale jakby zdeformowana.
Aleksander przestraszy? si? i wrzasn??, przekr?caj?c tym samym – nie?wiadomie – kluczyki. Samoch?d ruszy? do przodu i waln?? w drzewo, kt?re by?o po drodze. Ch?opak wyszed? z wozu, ?eby oceni? stan pojazdu.
Maska wgnieciona, ale og?lnie da si? jecha?. Obejrza? si? za siebie. Nie dostrzeg? w?a?ciciela ?apy. Wzruszy? ramionami i wsiad? do auta. Sta?? osiemdziesi?tk? pojecha? do miasta i zajecha? pod budynek ratusza. Tam ju? na niego czekali.
Zaparkowa? rozklekotany w?z terenowy i powolnym krokiem skierowa? si? do wn?trza budynku. Gdy przekroczy? du?e, drewniane wrota, jego oczom ukaza? si? du?y hol. Sta?o tu kilkoro ludzi, ubranych w wojskowe mundury i ubi?r maskuj?cy, jak Al, najwyra?niej czekaj?cych na tego, kto mia? si? tu zjawi?. Niekt?rzy mieli garnitury. Wszyscy mieli plecaki, walizki lub torby podr??ne.
Aleksander by? tu chyba – ze swoimi dwudziestoma latami – najm?odszy. Opar? si? o ?cian?, k?ad?c torb? nieopodal. Spojrza? na zegarek. Przymkn?? oczy i skrzy?owa? r?ce na piersi.
Jeden z m??czyzn, ?ysy, wysoki osi?ek, zarazem pot??nie zbudowany, podszed? do ch?opaka i spojrza? na niego krytycznym wzrokiem.
- You’re from Polish army? – za?mia? si? z ostrym, angielskim akcentem. Nie wygl?da? na kogo?, kto bierze udzia? w szkoleniu na – dyskretnych przecie? – snajper?w. Przypomina? raczej ochroniarza jakiego? bogatszego osobnika.
- Fuck you. – odpar? Al Wymijaj?co. Nie by? najlepszy z j?zyka angielskiego, ale przekle?stwa zna?. Nie tylko angielskie, tak?e niemieckie, rosyjskie, japo?skie... Na froncie sporo si? nas?ucha?. Jako osoba gorliwie ?akn?ca nowych wyra?e?, po ka?dej bitwie szuka? w s?ownikach, co oznaczaj? dane s?owa. Jako? dziwnym trafem zawsze okazywa?y si? one wulgarne...
- You bastard! I...
?ysy nie zd??y? doko?czy?, gdy? przerwa? mu wchodz?cy na sal? m??czyzna. Mia? czarne, przyg?adzone w?osy, bia?? marynark? z czarnym granatem i ciemnoszare spodnie. ?agodne rysy twarzy i zielone oczy obserwowa?y obecnych. Na jego twarzy go?ci? u?mieszek powa?ania.
Stan?? na szczycie okaza?ych schod?w, kt?re prowadzi?y na pierwsze pi?tro ratusza.
Jaki? szczup?y, wysoki jegomo?? w garniturze szepn?? co? do ucha ?ysemu, a ten – wraz z nim – oddali? si?.
Odezwa? si? nagle, a jego dono?ny g?os poni?s? si? echem po pomieszczeniu, w kt?rym nagle zapad?a grobowa cisza.
- Witajcie, m?odzi ?o?nierze. No, mo?e raczej m?odzi i starzy. – zapanowa?o lekkie poruszenie, ale nikt m??czy?nie nie przerywa?. Ten wi?c kontynuowa?. – Jak dobrze wiecie, jeste?cie tu po to, ?eby jecha? na szkolenie snajperskie. Od razu nie pojedziecie. Musicie najpierw przej?? eliminacj?. Wy?onimy tylko najlepszych z was.
- Co? Jak jakie? zawody? – oburzy? si? kto? z t?umu.
- Mniej wi?cej. Oceniane b?d? cztery atrybuty: celno??, szybko??, kamufla? i opanowanie.
- Dlaczego opanowanie? – spyta? jaki? m?ody ch?opak.
- Poniewa? nie chcemy w szeregach snajper?w kogo?, kto maj?c na celowniku ?epetyn? wroga, spanikuje i go oszcz?dzi, albo, nie daj Bo?e, ucieknie. Tak wi?c niech ochroniarze i inni nieupowa?nieni do szkolenia ludzie opuszcz? budynek, a reszta prosz? ustawi? si? w szeregu z prawej strony pomieszczenia. Wcze?niej jednak po???cie swoje baga?e tam w rogu.
Wszyscy jak na rozkaz ruszyli do wskazanego miejsca, aby tam rzuci? sw?j baga?. Nieupowa?nieni wyszli.
Al zosta? dos?ownie przygnieciony. Zrzucono na niego ca?y baga?. Min??o sporo czasu, nim zd??y? si? wygrzeba?. Ca?e szcz??cie przemawiaj?cy to widzia? i oczekiwa? na ch?opaka, kt?ry chwil? p??niej do??czy? do szeregu.
Prowadz?cy przeszed? wzd?u? stoj?cych i przyjrza? im si? krytycznie. Po chwili gestem nakaza? im wyj?? bocznym wyj?ciem, prosto na szeroki ogr?d, a on sam zadzwoni? gdzie?.
?o?nierze stali i rozgl?dali si? oczekuj?c, co si? wydarzy. Po kilkunastu minutach us?yszeli g?o?ny szum. Nadlecia? spory helikopter, kt?ry zawis? jakie? pi?tna?cie metr?w nad ziemi?. Kto? z za?ogi pojazdu zrzuci? w d?? trzy sznurowane drabinki. Prowadz?cy krzycza?, przekrzykuj?c ha?as wirnik?w ?mig?owca.
- Macie dwie minuty, ?eby wzi?? baga? i wraz z nim wspi?? si? po drabince do helikoptera! Kto nie zd??y, oblewa atrybut szybko?ci!
Al b?yskawicznie ruszy? po torb?. Chwyci? j? i ruszy? sprintem do drabinki. By? drugi. Przywi?za? j? sobie praktycznie do plec?w i chwyci? jedn? z wolnych drabinek. Zacz?? szybko si? wspina?. Gdy wszed? do ?rodka maszyny, by?y tam ju? dwie osoby. Kilka w?a?nie wchodzi?o. Ch?opak zaj?? jedno z wolnych miejsc, akurat ko?o okna, i obserwowa? przez ?w okienko wchodz?cych po drabince. Kilka sekund potem us?ysza?, ?e czas min??. Jaka? osoba z za?ogi chwyci?a n?? i posz?a odcina? drabinki. Kilku szcz??liwcom uda?o si? wej??, na ziemi zosta?y trzy osoby, na drabinach pi??. Jeden by? ju? przy samej g?rze i w chwili, kiedy drabinka zosta?a przeci?ta, kto? z ?o?nierzy skoczy? ku niemu i z?apa? go za r?k?. Pom?g? mu wej??.
Jedna osoba troch? si? pogruchota?a przy upadku, reszcie nic si? nie sta?o. Og?lnie na ziemi zostali sami grubsi, by?o ich siedmiu. Helikopter wraz z nowymi snajperami odlecia?.
**********
Lecieli oko?o godziny. Kilka os?b weso?o rozmawia?o, natomiast Al cieszy? si?, ?e nikt nie zwraca na niego uwagi.
Helikopter wyl?dowa? g?adko na platformie do tego przeznaczonej. ?o?nierze wyszli z maszyny i ich oczom ukaza? si? widok doprawdy niesamowity.
Znajdowali si? na du?ej wyspie, bardziej w g??b by? tropikalny las, naprzeciw nich pla?a. Z?oty piasek i b??kitna woda, w kt?rej odbija?o si? s?o?ce. Nieopodal – tu i ?wdzie – ros?y sobie palmy. Kilkana?cie metr?w od brzegu sta?a barka desantowa, porz?dnie zamocowana kotwicami w morskim dnie.
Przed nimi sta? wysoki m??czyzna. Na sobie mia? mundur wojskowy z odznaczeniem podpu?kownika. By? g?adko ostrzy?onym blondynem o surowym spojrzeniu i ostrych rysach twarzy. Swoimi niebieskimi oczyma uwa?nie obserwowa? stoj?cych w szeregu ?o?nierzy.
- Za trzydzie?ci sekund wybuchnie tu bomba! Radz? wszystkim biec do morza! – wrzasn?? nagle opiekun.
Wszyscy jak oparzeniu ruszyli w biegu do wody. Tym razem ka?dy zd??y?. Kiedy unosili si? na powierzchni, podpu?kownik wrzasn??:
- BUM! Wracajcie, fa?szywy alarm! – i rykn?? ?miechem.
Tak wi?c przed nowym opiekunem sta? teraz szereg mokrych ?o?nierzy. Mokrych i w?ciek?ych.
- Baczno??! Witajcie szczeniaki, zrobi? z was snajper?w. Nazywam si? Borys Szczeci?ski i jestem waszym prze?o?onym. Macie si? mnie bezwzgl?dnie s?ucha? i wykonywa? moje rozkazy. Teraz jazda, zg?aszacie si? do tamtego blaszanego baraku po swoje namioty i ?piwory, potem rozbijacie sobie miejsce noclegowe. Dbajcie o sprz?t, je?li zdacie szkolenie, b?dzie ju? na zawsze wasz. Jak sobie po?cielicie, tak si? wy?picie. Dzisiaj jest ju? za p??no na ?wiczenia, wi?c mo?ecie korzysta? z urok?w wyspy. Spocznij, rozej?? si?.
Przed barakiem ustawi?a si? spora kolejka. Ka?dy wchodzi? pojedynczo i wychodzi? z siatk? jedzenia i picia, namiotem i ?piworem oraz ma?? lamp? naftow?.
Kiedy ?o?nierze otrzymywali swoje rzeczy, poszli rozstawia? sobie miejsce do spania. Kilku osobom sz?o to beznadziejnie, ale reszta poradzi?a sobie bezb??dnie. Nikt nie garn?? si? do pomocy s?abszym, wi?c Al poszed? pom?c im rozk?ada? namioty, kiedy upora? si? ze swoim.
Zobaczy? go Borys i kaza? mu robi? czterdzie?ci pompek.
Kiedy ch?opak sko?czy?, by? ca?y zapocony. Ruszy? wi?c z reszt? ?o?nierzy do morza. Tam odby?y si? wy?cigi, kto szybciej p?ywa. Trzeba by?o przep?yn?? do barki i z powrotem. Potem ch?opaki zrobili sobie ognisko. Siedz?c w kole najpierw ka?dy si? przedstawi?, a potem rozmawiali.
- Ej ch?opaki, jakie jest wasze marzenie przed ?mierci?? – odezwa? si? chudy rudzielec. Mia? sympatyczny wyraz twarzy. Na imi? - Edwin.
- Ja bym chcia? zobaczy? go?? lask?, tak? ca?kiem go??. ?eby by?a czarnow?osa, z niebieskimi oczyma i zgrabna jak diabli! – blondyn wzi?? ?yk piwa z puszki, kt?ra by?a w prowiancie.
- Ja to bym z mi?? ch?ci? t? twoj? nag? panienk? rozdziewiczy?! – za?mia? si? jaki? kurdupel.
- Ej Al, a co ty by? chcia? zobaczy? przed ?mierci?? Te? nag? laseczk?? - zwr?ci? si? jeden z ch?opak?w do Ala.
- Nie jest to widok moich marze?. - odpar? wymijaj?co Aleksy.
- No co ty? Nie podniecaj? ci? kobiety?
- Nie.
- Ty chyba jaki? nienormalny jeste??
- Ja przed ?mierci? chcia?bym zobaczy? jaki? ?adny krajobraz, kt?ry by zapiera? dech w piersiach. Na przyk?ad g?ry albo pustyni?, kt?rej nigdy nie widzia?em. – ?achn?? si? Al.
- Taa, pustynia. Tylko piasek i kuj?ce w dup? kaktusy. Co tu jest do ogl?dania?
- Zostawcie ch?opaka, niech ka?dy ma swoje marzenia. – przerwa? rudzielec.
Kiedy ognisko si? sko?czy?o, ka?dy uda? si? do swojego namiotu, ?eby zregenerowa? si?y na jutrzejszy trening. Nikt nie spodziewa? si? tego, co mia?o si? wydarzy?.
CDN.
Og?lnie pomieszczenie by?o prostok?tne, mia?o kilkana?cie okien, nieopodal za? znajdowa?a si? spora kwadratowa wn?ka. We wn?ce z trzech stron (wyj?tkiem by?o wej?cie do wn?trza) wstawione by?y ogromne okna, kt?re ukazywa?y lotnisko – oraz las i ??ki – w du?ej okaza?o?ci. Sta?o tu tak?e biurko z monitorem komputera i sama jednostka centralna. By?y te? og?lne przyrz?dy komputerowe (klawiatura itp.), tak?e stare krzes?o obrotowe. Niedaleko sta?a niewielka szafeczka a na niej wazon z tulipanami. Na pod?odze za? roz?o?ony by? okr?g?y dywan, o kt?ry Al zawsze si? potyka?.
G??wny hol odgrywa? rol? pokoju go?cinnego, sta?a tu kanapa, czarno – bia?y telewizor, czarna ?awa, szafa na ubrania, niewielka szafka na dokumenty i inne papiery oraz ???ko. Znajdowa?y si? tu te? drzwi do dw?ch innych pomieszcze? – kuchni i ?azienki.
Ostatnie drzwi by?y drzwiami wej?ciowymi i prowadzi?y na niewielki balkon, z kt?rego odchodzi?a w d?? drabina prowadz?ca do schod?w, z kolei te - na d??.
Aleksander zdj?? buty i po?o?y? pilotk? wraz z goglami na szafeczce na dokumenty. Skierowa? si? w stron? kanapy i rozsiad? si? wygodnie. Telewizor jak zwykle si? zepsu?, wi?c nawet nie pr?bowa? go w??czy?. Po?o?y? nogi na ?awie i przymkn?? oczy. Chcia? odpocz??, chocia? chwil?.
D?ugo nie uda?o mu si? zrelaksowa?, gdy? czu? na sobie brud i obserwowanie swojego pokrwawionego odbicia w zepsutym ekranie telewizora przyprawia?o go o md?o?ci. Wsta? wi?c i skierowa? si? do ?azienki.
Zakrwawione ubranie szybko wyl?dowa?o w koszyku na brudn? odzie?, Aleksy za? pod prysznicem. Sta? opieraj?c si? jedn? r?k? o ?cian?, woda sp?ywa?a mu po d?ugich – si?gaj?cych ramion – w?osach. Po umyciu ich si?gn?? po n??. Odci?? spor? ilo?? czupryny, pozosta?o?ci za? g?adko ostrzyg? maszynk?. Nie mo?na by?o powiedzie?, ?e by?o r?wno, ale Al by? przekonany, ?e to nie ma znaczenia. Tak czy siak b?dzie nosi? he?m, na froncie wygl?d nie ma wi?kszego znaczenia.
Po wyj?ciu spod prysznica i ubraniu starych ubra?, ch?opak podszed? do jednego z okien i rozejrza? si?. Pogoda poprawi?a si?, s?o?ce o?lepia?o Aleksandra i rozja?nia?o mroki jego mieszkania. Na dole sta? gotowy do dzia?ania niemiecki samolot, kawa?ek dalej ub?ocony samoch?d terenowy. Brunet ju? dawno go nie u?ywa?, prawd? m?wi?c – ba? si? go odpali?, a?eby przypadkiem co? nie wybuch?o.
Ruszy? do kuchni i wyci?gn?? z lod?wki puszk? zimnej coli. Nie by? zwolennikiem alkoholu zw?aszcza, ?e nie wiadomo, kiedy m?g? by? wezwany na front. Pijany ?o?nierz to ?atwy cel.
Otworzy? puszk? i upi? ?yk. Kropelki lodu, kt?ry osadzi? si? w lod?wce, roztopi?y si? i sp?yn??y ch?opakowi po szyi. Przeszed? go dreszcz.
Ten mi?y moment relaksu przerwa? dzwonek telefonu. Al odstawi? puszk? i ruszy? odebra?. W s?uchawce us?ysza? g?os pu?kownika Eryka.
- Ch?opcze, szykuj si?. Jedziesz na szkolenie snajperskie. Doszlifujemy twoje umiej?tno?ci.
- Ja, na szkolenie snajperskie?!
- Tak. Nadajesz si?. Poza tym zaczyna brakowa? nam snajper?w, znalezienie potencjalnych kandydat?w mo?e zaj?? du?o czasu. Zbyt du?o. Nie mamy go tyle. Podam ci instrukcje.
Ch?opak od?o?y? s?uchawk?. Na kartce mia? zanotowane wszystko, co poda? mu prze?o?ony. „Olaboga, co to si? wyrabia...” Ruszy? do szafy i chwyci? niewielk? torb? podr??n?, aby si? spakowa?.
W ko?cu by? got?w. Chwyci? baga?, wyszed? na balkon, zamkn?? drzwi i zacz?? z niema?? trudno?ci? schodzi? w d??.
Przeskakiwa? co dwa schodki i stan?? przed swoim samochodem. W ko?cu zdecydowa? si? na desperacki krok – odpalenie go. Rzuci? torb? na tylne siedzenia i usiad? za kierownic?. Wetkn?? kluczyki do stacyjki i zawaha? si?. Zamkn?? oczy i zebra? odwag?. Ju? mia? przekr?ci? kluczyki, kiedy co? zmusi?o go do otworzenia oczu. Z lewej strony na brudnej szybie opiera?a si? r?wnie brudna ?apa, przypominaj?ca ludzk?, ale jakby zdeformowana.
Aleksander przestraszy? si? i wrzasn??, przekr?caj?c tym samym – nie?wiadomie – kluczyki. Samoch?d ruszy? do przodu i waln?? w drzewo, kt?re by?o po drodze. Ch?opak wyszed? z wozu, ?eby oceni? stan pojazdu.
Maska wgnieciona, ale og?lnie da si? jecha?. Obejrza? si? za siebie. Nie dostrzeg? w?a?ciciela ?apy. Wzruszy? ramionami i wsiad? do auta. Sta?? osiemdziesi?tk? pojecha? do miasta i zajecha? pod budynek ratusza. Tam ju? na niego czekali.
Zaparkowa? rozklekotany w?z terenowy i powolnym krokiem skierowa? si? do wn?trza budynku. Gdy przekroczy? du?e, drewniane wrota, jego oczom ukaza? si? du?y hol. Sta?o tu kilkoro ludzi, ubranych w wojskowe mundury i ubi?r maskuj?cy, jak Al, najwyra?niej czekaj?cych na tego, kto mia? si? tu zjawi?. Niekt?rzy mieli garnitury. Wszyscy mieli plecaki, walizki lub torby podr??ne.
Aleksander by? tu chyba – ze swoimi dwudziestoma latami – najm?odszy. Opar? si? o ?cian?, k?ad?c torb? nieopodal. Spojrza? na zegarek. Przymkn?? oczy i skrzy?owa? r?ce na piersi.
Jeden z m??czyzn, ?ysy, wysoki osi?ek, zarazem pot??nie zbudowany, podszed? do ch?opaka i spojrza? na niego krytycznym wzrokiem.
- You’re from Polish army? – za?mia? si? z ostrym, angielskim akcentem. Nie wygl?da? na kogo?, kto bierze udzia? w szkoleniu na – dyskretnych przecie? – snajper?w. Przypomina? raczej ochroniarza jakiego? bogatszego osobnika.
- Fuck you. – odpar? Al Wymijaj?co. Nie by? najlepszy z j?zyka angielskiego, ale przekle?stwa zna?. Nie tylko angielskie, tak?e niemieckie, rosyjskie, japo?skie... Na froncie sporo si? nas?ucha?. Jako osoba gorliwie ?akn?ca nowych wyra?e?, po ka?dej bitwie szuka? w s?ownikach, co oznaczaj? dane s?owa. Jako? dziwnym trafem zawsze okazywa?y si? one wulgarne...
- You bastard! I...
?ysy nie zd??y? doko?czy?, gdy? przerwa? mu wchodz?cy na sal? m??czyzna. Mia? czarne, przyg?adzone w?osy, bia?? marynark? z czarnym granatem i ciemnoszare spodnie. ?agodne rysy twarzy i zielone oczy obserwowa?y obecnych. Na jego twarzy go?ci? u?mieszek powa?ania.
Stan?? na szczycie okaza?ych schod?w, kt?re prowadzi?y na pierwsze pi?tro ratusza.
Jaki? szczup?y, wysoki jegomo?? w garniturze szepn?? co? do ucha ?ysemu, a ten – wraz z nim – oddali? si?.
Odezwa? si? nagle, a jego dono?ny g?os poni?s? si? echem po pomieszczeniu, w kt?rym nagle zapad?a grobowa cisza.
- Witajcie, m?odzi ?o?nierze. No, mo?e raczej m?odzi i starzy. – zapanowa?o lekkie poruszenie, ale nikt m??czy?nie nie przerywa?. Ten wi?c kontynuowa?. – Jak dobrze wiecie, jeste?cie tu po to, ?eby jecha? na szkolenie snajperskie. Od razu nie pojedziecie. Musicie najpierw przej?? eliminacj?. Wy?onimy tylko najlepszych z was.
- Co? Jak jakie? zawody? – oburzy? si? kto? z t?umu.
- Mniej wi?cej. Oceniane b?d? cztery atrybuty: celno??, szybko??, kamufla? i opanowanie.
- Dlaczego opanowanie? – spyta? jaki? m?ody ch?opak.
- Poniewa? nie chcemy w szeregach snajper?w kogo?, kto maj?c na celowniku ?epetyn? wroga, spanikuje i go oszcz?dzi, albo, nie daj Bo?e, ucieknie. Tak wi?c niech ochroniarze i inni nieupowa?nieni do szkolenia ludzie opuszcz? budynek, a reszta prosz? ustawi? si? w szeregu z prawej strony pomieszczenia. Wcze?niej jednak po???cie swoje baga?e tam w rogu.
Wszyscy jak na rozkaz ruszyli do wskazanego miejsca, aby tam rzuci? sw?j baga?. Nieupowa?nieni wyszli.
Al zosta? dos?ownie przygnieciony. Zrzucono na niego ca?y baga?. Min??o sporo czasu, nim zd??y? si? wygrzeba?. Ca?e szcz??cie przemawiaj?cy to widzia? i oczekiwa? na ch?opaka, kt?ry chwil? p??niej do??czy? do szeregu.
Prowadz?cy przeszed? wzd?u? stoj?cych i przyjrza? im si? krytycznie. Po chwili gestem nakaza? im wyj?? bocznym wyj?ciem, prosto na szeroki ogr?d, a on sam zadzwoni? gdzie?.
?o?nierze stali i rozgl?dali si? oczekuj?c, co si? wydarzy. Po kilkunastu minutach us?yszeli g?o?ny szum. Nadlecia? spory helikopter, kt?ry zawis? jakie? pi?tna?cie metr?w nad ziemi?. Kto? z za?ogi pojazdu zrzuci? w d?? trzy sznurowane drabinki. Prowadz?cy krzycza?, przekrzykuj?c ha?as wirnik?w ?mig?owca.
- Macie dwie minuty, ?eby wzi?? baga? i wraz z nim wspi?? si? po drabince do helikoptera! Kto nie zd??y, oblewa atrybut szybko?ci!
Al b?yskawicznie ruszy? po torb?. Chwyci? j? i ruszy? sprintem do drabinki. By? drugi. Przywi?za? j? sobie praktycznie do plec?w i chwyci? jedn? z wolnych drabinek. Zacz?? szybko si? wspina?. Gdy wszed? do ?rodka maszyny, by?y tam ju? dwie osoby. Kilka w?a?nie wchodzi?o. Ch?opak zaj?? jedno z wolnych miejsc, akurat ko?o okna, i obserwowa? przez ?w okienko wchodz?cych po drabince. Kilka sekund potem us?ysza?, ?e czas min??. Jaka? osoba z za?ogi chwyci?a n?? i posz?a odcina? drabinki. Kilku szcz??liwcom uda?o si? wej??, na ziemi zosta?y trzy osoby, na drabinach pi??. Jeden by? ju? przy samej g?rze i w chwili, kiedy drabinka zosta?a przeci?ta, kto? z ?o?nierzy skoczy? ku niemu i z?apa? go za r?k?. Pom?g? mu wej??.
Jedna osoba troch? si? pogruchota?a przy upadku, reszcie nic si? nie sta?o. Og?lnie na ziemi zostali sami grubsi, by?o ich siedmiu. Helikopter wraz z nowymi snajperami odlecia?.
**********
Lecieli oko?o godziny. Kilka os?b weso?o rozmawia?o, natomiast Al cieszy? si?, ?e nikt nie zwraca na niego uwagi.
Helikopter wyl?dowa? g?adko na platformie do tego przeznaczonej. ?o?nierze wyszli z maszyny i ich oczom ukaza? si? widok doprawdy niesamowity.
Znajdowali si? na du?ej wyspie, bardziej w g??b by? tropikalny las, naprzeciw nich pla?a. Z?oty piasek i b??kitna woda, w kt?rej odbija?o si? s?o?ce. Nieopodal – tu i ?wdzie – ros?y sobie palmy. Kilkana?cie metr?w od brzegu sta?a barka desantowa, porz?dnie zamocowana kotwicami w morskim dnie.
Przed nimi sta? wysoki m??czyzna. Na sobie mia? mundur wojskowy z odznaczeniem podpu?kownika. By? g?adko ostrzy?onym blondynem o surowym spojrzeniu i ostrych rysach twarzy. Swoimi niebieskimi oczyma uwa?nie obserwowa? stoj?cych w szeregu ?o?nierzy.
- Za trzydzie?ci sekund wybuchnie tu bomba! Radz? wszystkim biec do morza! – wrzasn?? nagle opiekun.
Wszyscy jak oparzeniu ruszyli w biegu do wody. Tym razem ka?dy zd??y?. Kiedy unosili si? na powierzchni, podpu?kownik wrzasn??:
- BUM! Wracajcie, fa?szywy alarm! – i rykn?? ?miechem.
Tak wi?c przed nowym opiekunem sta? teraz szereg mokrych ?o?nierzy. Mokrych i w?ciek?ych.
- Baczno??! Witajcie szczeniaki, zrobi? z was snajper?w. Nazywam si? Borys Szczeci?ski i jestem waszym prze?o?onym. Macie si? mnie bezwzgl?dnie s?ucha? i wykonywa? moje rozkazy. Teraz jazda, zg?aszacie si? do tamtego blaszanego baraku po swoje namioty i ?piwory, potem rozbijacie sobie miejsce noclegowe. Dbajcie o sprz?t, je?li zdacie szkolenie, b?dzie ju? na zawsze wasz. Jak sobie po?cielicie, tak si? wy?picie. Dzisiaj jest ju? za p??no na ?wiczenia, wi?c mo?ecie korzysta? z urok?w wyspy. Spocznij, rozej?? si?.
Przed barakiem ustawi?a si? spora kolejka. Ka?dy wchodzi? pojedynczo i wychodzi? z siatk? jedzenia i picia, namiotem i ?piworem oraz ma?? lamp? naftow?.
Kiedy ?o?nierze otrzymywali swoje rzeczy, poszli rozstawia? sobie miejsce do spania. Kilku osobom sz?o to beznadziejnie, ale reszta poradzi?a sobie bezb??dnie. Nikt nie garn?? si? do pomocy s?abszym, wi?c Al poszed? pom?c im rozk?ada? namioty, kiedy upora? si? ze swoim.
Zobaczy? go Borys i kaza? mu robi? czterdzie?ci pompek.
Kiedy ch?opak sko?czy?, by? ca?y zapocony. Ruszy? wi?c z reszt? ?o?nierzy do morza. Tam odby?y si? wy?cigi, kto szybciej p?ywa. Trzeba by?o przep?yn?? do barki i z powrotem. Potem ch?opaki zrobili sobie ognisko. Siedz?c w kole najpierw ka?dy si? przedstawi?, a potem rozmawiali.
- Ej ch?opaki, jakie jest wasze marzenie przed ?mierci?? – odezwa? si? chudy rudzielec. Mia? sympatyczny wyraz twarzy. Na imi? - Edwin.
- Ja bym chcia? zobaczy? go?? lask?, tak? ca?kiem go??. ?eby by?a czarnow?osa, z niebieskimi oczyma i zgrabna jak diabli! – blondyn wzi?? ?yk piwa z puszki, kt?ra by?a w prowiancie.
- Ja to bym z mi?? ch?ci? t? twoj? nag? panienk? rozdziewiczy?! – za?mia? si? jaki? kurdupel.
- Ej Al, a co ty by? chcia? zobaczy? przed ?mierci?? Te? nag? laseczk?? - zwr?ci? si? jeden z ch?opak?w do Ala.
- Nie jest to widok moich marze?. - odpar? wymijaj?co Aleksy.
- No co ty? Nie podniecaj? ci? kobiety?
- Nie.
- Ty chyba jaki? nienormalny jeste??
- Ja przed ?mierci? chcia?bym zobaczy? jaki? ?adny krajobraz, kt?ry by zapiera? dech w piersiach. Na przyk?ad g?ry albo pustyni?, kt?rej nigdy nie widzia?em. – ?achn?? si? Al.
- Taa, pustynia. Tylko piasek i kuj?ce w dup? kaktusy. Co tu jest do ogl?dania?
- Zostawcie ch?opaka, niech ka?dy ma swoje marzenia. – przerwa? rudzielec.
Kiedy ognisko si? sko?czy?o, ka?dy uda? si? do swojego namiotu, ?eby zregenerowa? si?y na jutrzejszy trening. Nikt nie spodziewa? si? tego, co mia?o si? wydarzy?.
CDN.